Wpisy archiwalne w miesiącu

Grudzień, 2011

Dystans całkowity:376.00 km (w terenie 178.00 km; 47.34%)
Czas w ruchu:19:26
Średnia prędkość:19.35 km/h
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:37.60 km i 1h 56m
Więcej statystyk

Nawet o tym nie marzyłem

Sobota, 31 grudnia 2011 · Komentarze(4)
Ciężko to mi wyrazić...ale nigdy taki szczęśliwy jeszcze w Sylwestra nie byłem..

W Sylwestra ponoć trzeba zrobić coś trochę szalonego. Więc padło na bieg Korony Himalajów w Katowicach. Licząc siły na zamiary wychodziło mi 8km. Może 10...maksymalnie 12. Nie za bardzo wiedziałem jak to jest z tymi dystansami. Wczoraj ojciec (który oczywiście po cichu miał zamiar w tym biegu wystartować) gdy go zdemaskowałem powiedział mi, że najmniejszy możliwy do ukończenia wariant to 12km. Może jakoś się dowlekę do tej mety - pomyślałem. Tak czy owak, okazało się, że nie miał racji. Można ukończyć każdą wielokrotność 4.2 km (pętla).

Tak czy owak liczyłem się z tym, że będę ostatni i że będę się ciągnąć za peletonem modląc się by nie pogubić drogi.

Ok 9.30 stawiłem się w biurze zawodów. Szybkie zapisy ale sporo moich rzeczy do rozstrzygnięcia - jak się ubrać, jaką czapkę, rękawiczki, kurtkę. Rano w dodatku nieźle sypało a potem jedni zapowiadali deszcz a inni mróz. Postanowiłem się trochę przebiec - dla rozgrzewki i ocenienia warunków pogodowych. No i nie było mi zbyt wesoło - czułem zmęczenie treningami. A dookoła rozgrzewali się żylaści biegacze. Pewnie za to nie potrafią pływać - pocieszałem się w myślach :-)
Ostatecznie wystartowałem w kurtce rowerowej - z zamiarem zrobienia 3 kółek - tzn. ok. 12km.

Meta przed 1.5 godz przed startem


Trasa 1.5 godz przed startem


Ja gotowy - ojciec w tyle dopiero przyjechał


Wspólne wyruszenie w kierunku startu

Na starcie stanąłem z ojcem na końcu. No i heja. Ruszyliśmy. I ku mojemu zdziwieniu nie zostałem sam...tylko przyjemnie sobie biegłem w grupce pościgowej. Pierwsze kółko, drugie i było całkiem ok. Na 3cim trochę zwolniłem bo w głowie zaczęło kiełkować "a może by tak porwać się na...". Ojciec mnie dogonił na 8, potem 10km. Ale potem udało mi się mu uciec. Biegnąc 4te wiedziałem już, że choćbym miał się czołgać do zrobię i piąte. No i zrobiłem....mój mały rekord..czyli półmaraton.


Tutaj dekorują mojego tatę (trzasnął 25km)

A tutaj wręczają nagrodę.

Super atmosfera i rewelacyjna impreza. Polecam wszystkim. Zero komercji. Startowe 10zł, piękny dyplom, dla niektórych medale, pamiątkowy breloczek i rewelacyjny bigos z bułką na koniec (no i grzaniec którego niestety nie mogłem skosztować).


No i tak..

Plan wziął w łeb

Czwartek, 29 grudnia 2011 · Komentarze(0)
Miałem wstać wcześnie rano i pobiegać w lesie. Rano jak wstałem to byłem i wyczerpany i półprzytomny (wczorajszy basen dał jednak w kość). Wyjście na bieganie nic pozytywnego by nie wniosło oprócz spowodowania jeszcze większego wyczerpania. Więc nie było nic. Ani bike2jobu ani biegania.
Wieczorem więc zaaplikowałem trochę impulsów biegowych na bieżni


W sobotę mam zamiar pobiec w sylwestrowej " koronie himalajów" i liczę się z tym, że kondycyjnie to za dobrze ze mną nie jest. No i pewnie się spotkam z tatusiem na starcie :-) Pobiegnie conajmniej półmaraton...

Lekcja pływania nr 5 - czyli walka o powietrze

Środa, 28 grudnia 2011 · Komentarze(2)
Zaczęło się łatwo ale potem już łatwo nie było. Dzisiaj kilka nowych ćwiczeń - w tym płynięcie samymi łokciami z dłońmi na barkach. Dałoby się przeżyć gdyby nie problemy z nabieraniem powietrza. Więc parę łyków basenowej wody zaliczyłem :-)



Ale ćwiczenie dość efektywne...bo następujący po nim powrót do normalnego pływania obfituje w poprawę techniki.

No i tak.

bike2job i nażarte wiewióry

Wtorek, 27 grudnia 2011 · Komentarze(0)
Dzisiaj pamiętałem o orzechach dla wiewiór w parku. Myślałem, że będą mi jeść z ręki ale niestety. Wiewióry były ale najedzone. Jak się okazało, jest tam karmik dla wiewiór, gdzie ludzie dosypują jedzenie...więc moich orzechów nie chciały. Poczekam. Przyjdą mrozy i śnieg to inaczej będziemy rozmawiać ;-)



Dzisiaj bardzo ciepło. Rano na termometrze było +8C. Zabrałem zimową kurtkę pełen obaw, że będzie mi za ciepło. Jak się okazało, za ciepło mi nie było....dość ostro powiewało i w dodatku było wilgotno.

No i tak.

Jak rok temu czyli tradycji stało się zadość

Niedziela, 25 grudnia 2011 · Komentarze(0)
Podczas przebierania się przy samochodzie obok przebierał się górski biegacz. Założył, czapkę, maskę na twarz, przypiął pas z buteleczkami z płynem i pognał w górę. Jego ślady były widoczne prawie do szczytu. Najpierw długie, potem stopniowo odległość malała. Tak czy owak - podziwiam.
Musiało być dość wilgotno bo miałem wrażenie, że jest bardzo zimno. W schronisku na termometrze było jednak tylko -2C. Przydał się więc kaptur. Tak czy owak - dobry, regulowany kaptur ze składanym daszkiem w kurtce to podstawa.
















wieczorkiem znalazłem w końcu relację z Kony 2011. To chyba najlepsze video jakie mozna obejrzeć zimą.

Solo. Dziewiczo. Bosko

Piątek, 23 grudnia 2011 · Komentarze(1)
Tego mi było trzeba. Nie było mnie w górach prawie dwa miesiące. Dzisiaj solowe podejście nową trasą, która okazała się nadzwyczaj ładna i przyjazna.
Wcześnie rano dość zimno - stawiam na -5/-6. Potem czuć było stopniowe ocieplanie się, mimo zwiększania pułapu.
Najpierw na ścieżce były czyjeś ślady. Byłem za to wdzięczny..bo szło się lepiej.
Niestety szybko się urwały i albo szedłem po całkowicie dziewiczym śniegu albo po śladach zwierząt.








Tak mi się spodobał tan nastrój zupełnej naturalności, że kiedy w końcu zobaczyłem przed sobą ślady skutera śnieżnego to byłem zły. No tak - zbliżam się do szczytu i głównych szlaków - pomyślałem.





Na grzbiecie coraz większe zaspy i problemy z odnalezieniem drogi. Pnie drzew skutecznie przypudrowane śniegiem i szronem - tak że nie sposób zobaczyć szlaku. Trochę na czuja dobrnąłem do skraju lasu...a tam bladość. Nic nie widać. Zaspy, wiatr i mgła.



Brnąłem do schroniska powoli opadając z sił. Utwardzony, głęboki śnieg wyciągał wszystkie zapasy energii.


Droga, którą pokonywałem nieraz rowerem dłużyła się w nieskończoność. Przed schroniskiem się rozchmurzyło i odsłoniły się nawet Tatry





Po rozmowie przy zupie z największym polskim himalaistą (daję główę, ze gość musiał być z Warszay ;-)) zszedłem po śladach w dół, zamykając piękną ale i wyczerpującą pętlę.








Wieczorem basen. Nie mogłem się powstrzymać ;-)

pływanie. stop.

Czwartek, 22 grudnia 2011 · Komentarze(0)
Dziś cały basen dla mnie. Z jednej strony fajnie, z drugiej niefajnie. Ratownik cały czas z nudów gapił się na mnie :-D. A ja ćwiczyłem pływanie na boczku :-D



Jutro w planie góry....i może basen na koniec. No coż. Uzależnienie od wody postępuje. Do dupy z rowerem ;-)

bike2job i thorpeObsession

Wtorek, 20 grudnia 2011 · Komentarze(0)
Wtorek - więc do pracy rowerem. Wychodzę a tam grupowe skrobanie szyb w samochodach. Szron ładnie mieni się w słońcu.




W parku przypomniałem sobie, że znowu nic nie zabrałem dla wiewiórek. A te pracowicie spędzały ranek. Trzeba coś w końcu zabierać - orzechy lub może nawet coś zwykłego...jeszcze poczytam, jak im tam krzywdy nie zrobic.



Poza tym, nie ma już dnia, w którym bym nie obejrzał jakiegoś video z pływania. Thorpe, Phelps i inni. No i nie mogę się doczekać pójścia znowu na basen. Powoli wpadam w pływacką obsesję. Czytam i oglądam różne techniki wyciągania dłoni z wody i sposobu zmniejszenia oporu ciała w wodzie.

No i dzisiaj trochę popływałem. Po zrobieniu zestawu ćwiczeń zadanych przez trenera postanowiłem porobić trening czuciowy. I w końcu coś zaskoczyło. Poczułem siłę wyporu będąc w wodzie na boku i złapałem punkt równowagi. Mogłem sobie tak leżeć i prawie, że książkę czytać. Po dodaniu delikatnego napędzania udało mi się w ten bezsiłowy w ogóle sposób zrobić na koniec kilka basenów. Prędkość nie była duża...ale tak myślę, że można w ten sposób zrobić i 50 basenów kraulem i praktycznie tego nie poczuć. Pewnie czeka mnie jeszcze wiele trudnych momentów, kiedy wszystko znowu się rozpadnie ale dzisiaj w końcu coś zagrało.


No cóż..pływanie jest piękne.

Obiłem sobie ....no właśnie :-)

Niedziela, 18 grudnia 2011 · Komentarze(0)
Wieczorem plan był taki by wstać wcześnie rano i jechać gdzieś pojeździć na 4 godziny. Rano jednak wszystko wygląda inaczej :-) Nawet dzwonienie budzika jakoś wtapiało się w senną rzeczywistość a wczorajsze plany niewiele znaczyły. W końcu jednak się przemogłem.
Więc nie wcześnie rano ale w końcu zapakowałem rower i pojechałem do Kampinosu. Tam miałem zrobić standardową dłuższą pętelkę i sprawdzić jak z moją rowerową kondycją. Rok temu w listopadzie pętelka zajmowała mi 4:22, w kwietniu tego roku 4:02. Dzisiaj mimo tego, ze na 25km obiłem na serii poprzecznych korzeni siodełkiem .. no właśnie...i dalsza podróż nie była już tak komfortowa ;-) to nie było źle. Trochę stojąc, trochę siedząc na boku dotarłem do samochodu z czasem 5 minut lepszym. Zawsze mnie w tym Kampinosie wytrzęsie ale tak ciężko jak dzisiaj to jeszcze nie było. Ale są i plusy : ogólnie pod kątem wydolnościowym czułem się dobrze. W nogach trochę słabiej...co zwłaszcza odczuwalne było na podjazdach. Ale jak widać zawsze ciut do przodu.

asfaltowa przecinka


pierwszy pit stop na bananka



perspektywa w drugą stronę



Góra Nartowa i połowa pętelki (drugi pit stop)




Dobrze , że pojechałem.