Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2011

Dystans całkowity:654.00 km (w terenie 493.00 km; 75.38%)
Czas w ruchu:48:18
Średnia prędkość:13.54 km/h
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:50.31 km i 3h 42m
Więcej statystyk

Tyłek ciągle boli

Czwartek, 30 czerwca 2011 · Komentarze(0)
a pojeździłoby się aj pojeździło.
Wczoraj dokonałem zapłaty za pakiet zdjęć z Trophy...130zł za ponad 70 zdjęć. Ok 20tu z nich jest dobrych pod kątem fotograficznym.

Kilka z nich ma szczególną wartość sentymentalną - zwłaszcza te pstryknięte pod koniec etapu drugiego.

Trochę obciach, że jechałem na przetrwanie...ale cóż...albo wóz albo przewóz. Do ścigania się na takich dystansach i w takich warunkach to oj panie... daleko daleko.
Fotki mnie znowu podkręciły i gdyby dzisiaj otworzyli zapisy na przyszły rok to zapisałbym się od razu :-))

No i tak.

Regenracja - dzień 2

Wtorek, 28 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Z siedzeniem ciągle kiepsko. Ale lepiej ze snem. Dzisiaj śpię dużo.
Wczoraj waga pokazywała ok 4-5kg więcej niż ważyłem przed startem. Ale dzisiaj zaczyna lecieć w dół. Koniec węglowodanowej i wodnej hiperkompensacji...czy jak to się tam nazywa.
Na stronie trophy w końcu są oficjalne wyniki. Wszystkie 4 etapy ukończyło 335 osób. Spora część tych co odpadli to nieźli wyjadacze...czasy pierwszych przejazdów mieli imponujące. Potem kontuzje lub awarie wykluczyły ich na dobre.
No i tak.

Regenracja - dzień 1 + niespodzianka

Poniedziałek, 27 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Noc była cieżka. Trochę mnie przewiało i gdybym nie nafaszerował się w nocy porządnie chemią to rano pewnie obudziłbym się chory.
Tak czy owak jak spojrzałem rano w lustro to się prawie nie poznałem. Twarz mocno opuchnięta. Mam nadzieję że to tylko ze zmęczenia i niewyspania.

Miłą niespodzianką jest, że cały czas byłem na liście startowej i klasyfikowany mimo przekroczenia o 47minut limitu czasowego w drugim dniu. Tak nawiasem to mój rekord: 9 godzin i 47 minut w trasie i stanięcie na starcie o 10 rano dnia następnego.
Przed wyścigiem myślałem, że mogę być jednym z tych kilku, którzy pomylili się mocno zapisując na trophy. Jak się okazuje wyścig ukończyło 351 a odpadło ponad 100 w tym nie ja.

No i tak.

Dzień 4 - niech boli

Niedziela, 26 czerwca 2011 · Komentarze(1)
czyli ostatni etap MTB Trophy 2011.
Lista bolączek dość długa, z tego nagorsza związana z siedzeniem na siodełku. Założyłem rano podwójną pieluchę i uznałem za sukces, że mogę w ogóle chwilę usiedzieć. Od startu nie miałem apetytu. Na pierwszym bufecie tylko uzupełniłem płyny. Na drugim zjadłem jednego herbatnika. Wiedziałem, że będą tego konsekwencje - które już na Błatniej objawiły się osłabieniem i lekkim bólem brzucha.
Atmosfera na trasie przypominała pierwszy dzień. Duża grupa osób nerwowo parła do przodu. Przypuszczam, że duża część z nich to ta, która odpuściła sobie dzień trzeci i po dziennym odpoczynku dysponowała znacznie większymi zasobami sił.
Zjazd z Błatniej dał popalić ramionom i szyi. Kurcze..

Ale nic. Dojechałem. Niech teraz boli.

Dzień 3 - krytyczny

Sobota, 25 czerwca 2011 · Komentarze(2)
Jeśli czegoś obawiałem się najbardziej - to dnia 3-ciego. Ze statystyk z zeszłego roku widziałem, że najwięcej ludzi odpadło właśnie po drugim dniu.
Wczoraj bolało mnie dość mocno lewe kolano. Nie wiedziałem więc czy dam radę pokonać dystans dnia 3-ciego. Ale nic. Ubrałem się w strój i stanąłem na starcie. Znowu pochmurno. W dodatku na starcie zapowiadają, że na 30-tym kilometrze pada.
Startujemy. Trasa biegnie przez Istebną asfaltem. Powoli wszyscy mnie wyprzedzają i zostaję na samym końcu....do pierwszego podjazdu po betonowych płytach.

Normalnie bym zsiadł z roweru i podszedł...bo szkoda się męczyć na samym początku ale są fotografowie...więc jadę. Trasa przepiękna. Kilka technicznych zjazdów na podmokłych ścieżkach...ale potem bajka. Widoki super. Gęsto bufety (co ok 15km). Myślałem, że będę jechał sam na końcu bo wszystkie inne słabiaki odpadły...ale jadę w coraz większej grupie. W dodatku poznaję fajnych gośći, z którymi pokonuję całą trasę aż do końca. Nabijamy się z Duńczyków ...zwłaszcza z tej Dunki co wyszła biegać dnia pierwszego. Grzeje ambitnie na młynku na każdym pojeździe.
Na podjeździe popd Wielką Raczę wychodzi moja złośliwa natura. Idę prowadząc rower za Duńczykami...a że sporo po górach chodze w ogóle to idzie mi to bardzo dobrze.
Gdy jest łagodniej wsiadam na rower i pogwizdując wyprzedzam ich sapiących ze zmęczenia. Nie są zadowoleni. Potem doganiam naszą ulubienicę. Jadę za nią kawałek ale uznaję, że wyprzedzić ją jadąc nie było by wystarczająco złośliwe. Schodzę z roweru i wyprzedzam ją prowadząc rower. Biedna dziewczyna nie wytrzymuje i w końcu odpuszcza. Schodzi z roweru.

Na Raczy odbijam w bok do schroniska. "Koleś! Gdzie jedziesz? Trasa idzie tu" słyszę za sobą. Wiem wiem...Jadę do schroniska napić się koli :-)
Z pełnym brzuszkiem i uśmiechem z zadowolenia wracam na trasę i powoli doganiam swoich znajomych.
Kurcze...co za piękny dzień.
Na metę wpadam po 17-tej.

Załapałem się nawet na ceremonię wręczania medali. Jestem wzruszony. W tym momencie wiem, że choćby nie wiem jaki był 4-ty etap to dam radę ukończyć Trophy.

Dzień 2

Piątek, 24 czerwca 2011 · Komentarze(1)
Wczoraj miało być 61km a było 71. Dzisiaj "long distance option" miał mieć 85. Przeliczyłem to, że będzie 90-100km. Przyjmując moją prędkość pokonywania dystansu na 10km/godz (żeby oczywiście móc stanąć na starcie dnia następnego) wyliczyłem że w trasie będę 9-10 godzin.
Znaczyło to, że nie ma się co spieszyć.
Co 30 minut dodatkowo robiłem postój odpoczynkowy na 20-30 sekund. Co godzinę na przynajmniej minutę. Jak najwięcej starałem się chodzić (a nie jechać). Oszczędzać sie to była moja strategia.
Pogoda najpierw słoneczna, potem pochmurno, trochę pokropiło.
Ok 16-tej dotarłem do drugiego bufetu. Nie było prawie nic do jedzenia oprócz rodzynków. Po chwili dotarł jakiś grubcio, który zaczął od razu biadolić, że chce do domu.."6 godzin w trasie i dopiero połowa dystansu - to nie ma sensu". Bynajmniej. Ja przygotowany byłem by przejechać całe Trophy nawet idąc z rowerem przez góry w nocy. Latarkę miałem ze sobą. Miałem też jeszcze kanapki, żele i picie. Nie było źle.

W lesie jednak o godzinie 17-tej robiło się ciemnawo. Dobrze, że jest czerwiec i najdłuższe dni - pomyślałem. Wolno i zachowawczo parłem do przodu. Można było mieć odczucie, że jest się samemu na trasie..w dodatku nie wiedziałem czy jestem na Słowacji czy w Czechach...
Ale potem sobie pomyślałem, że na trasie w tym momencie jest pewnie jeszcze ze 200 osób..może bliżej lub dalej mety ale są.
Po jakimś czasie dogoniłem Niemkę - Igę. Miałem wrażenie że bardzo się ucieszyła tym spotkaniem i trzymała się mnie potem aż do końca.
W dodatku zdarzył się cud. Brniemy przez ciemną ścieżkę w lesie a tu na przeciwko nas idzie gość w czapece. Patrzę, że przypomina mi trochę ojca. Kurcze...To mój ojciec.
Postanowił wybrać się na trasę, poszukał sam w necie jak biegnie trasa, wziął aparat i szedł wzdłuż trasy aż nas spotkał. W dodatku miał ze sobą dwie butelki Coca Coli. Nie ma nic lepszego niż Cola wypita po 8 godzinach bycia w trasie. Iga była w szoku - bo oczywiście jedną butelkę dostała razem z bananem.
Pełni energii ruszyliśmy dalej doganiając potem wystraszonego Białorusina, który też trzymał się nas do końca.
Dogonił nas też Pieczarka z airbiku...Co za sierota. Tak szybko zjeżdżał, że przebił kolejny raz dętkę. A, że gość pyskaty i niemiły to zostawiliśmy go przy ostatnim bufecie i ruszyliśmy dalej.
Na metę wpadliśmy ok 19.45...niestety albo stety czekał nas jeszcze 7km podjazd do Istebnej bo meta była w czeskim Bukowcu. Stety dlatego, że chyba w tym spokojnym podjeździe nogi się trochę zregenerowały.
Licznik na mecie pokazywał 89km...+ 2x7(dojazd do mety i powrót).
Szybko wymieniłem łańcuch w rowerze, wycentrowałem tylne koło i poszedłem spać...Zero biegania i rozjazdu...Cóż..Tak wyszło.

Dzień 1

Czwartek, 23 czerwca 2011 · Komentarze(2)
W nocy gwiaździście. Rano wszytko mokre i pochmurno. Pada. Im później tym jednak pogoda ciut poprawia się.
Na oczach wszystkich blondynka z Danii wychodzi zademonstrować swoje wysportowanie i biegnie przed gimnazjum w krótkich spodenkach. He he. To był pierwszy i jedyny dzień, gdy wyszła pobiegać. Ukonczyła pierwszy etap ale drugiego dnia już nie pojechała.
Start oszałamiający. Ludzie z pierwszego sektora ruszyli jak z procy. Z każdym kolejnym dniem obswerwowałem jak ta prędkość startowa spada.
W południe wyszło słońce. Grzaliśmy się w niebieskich koszulkach przez cały dzień. Starałem się zupełnie nie męczyć by zupełnie wypoczętym stanąć na starcie dnia drugiego. I dobrze mi to szło do godziny 18-tej...gdzie mety nie było widać a do limitu czasowego była godzina. W dodatku trasa szła jakimiś bagnistymi i korzennymi ścieżkami gdzie traciło się sporo czasu nie posuwając do przodu.

Postanowiłem przyśpieszyć i wdepnięcie w pedały spowodowały całkowity zastój. Nogi odmówiły posłuszeństwa i zareagowały skurczami w całej objętości. Zszedłem z roweru i wolniutko na piechotkę posuwałem się do przodu. W końcu na poziomym terenie postanowiłem jechać. A czas uciekał. 18.30, 18.40, 18.50...
Zwątpiłem już, że zdążę przed 19tą...Ale mimo OTB na ostatnim dołku wpadłem na metę kilka sekund przed 19tą.
Cały plan oszczędzania nóg runął...
Wieczorem dałem radę trochę rozjeździć nogi podczas remontowania roweru i chwilę pobiegać po ciemku w lesie.

Pakowanie part 1

Niedziela, 19 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Słabo idzie to pakowanie. Do tego roboty przy rowerze jest od pierona. Na razie kierując się instruktażowym filmem ze strony producenta rozebrałem amorek za pomocą strzykawki wprowadziłem w golenie po 2.5ml oleju i 5ml do komory powietrznej.
Potem się męczyłem z hamulcami. Coś Avid i Shimano się nie lubią bardzo (małżeństwo okładziny shimano i klocai avid)
Jutro biorę się za support, korbę, przerzutki i łańcuchy. Roboty od zaj...nia..
No i tak..

No dobra...Korbę i support jeszcze dzisiaj zrobię.

Bikejob + krawężnikowa gleba

Piątek, 17 czerwca 2011 · Komentarze(2)
Znowu ten sam schemat. Przyblokowane koło wzdłuż niewysokiego krawężnika wkopanego tym razem w ziemi. Stłuczony lewy łokieć i otarte lewe kolano w dół aż do kostki.
Nie byłem świadomy, że na trasie którą jeżdżę prawie od roku są tak niebezpieczne miejsca :-D

Poza tym ubezpieczenie ciąg dalszy. Sprawdziłem Wartę. Słabo. Byłem w HDI i Generali. W tym ostatnim pan już mnie prawie ubezpieczył i chciał podpisywać polisę. Ale poprosiłem o szczegółowe warunki ubezpieczenia i w punkcie 3-cim w wyłączeniach jak byk stoi "udział w wyścigach".
Kurde..płakać czy śmiać się? Tak sobie myślę, że pewnie 70% umów ubezpieczeniowych jest podpisywanych bez pełnej świadomości i że firma nie wypłaci odszkodowania.

Ale jest światełko w tunelu. Ponoć da się skonfigurować tak umowę "PZU wojażer", że pokryje takie zawody MTB...ale tylko na terenie Polski. Na trasy w Czechach i Słowacji trzeba kupić full wypas na góry w Elvii.

No i tak.

Gdzie tu się ubezpieczyć..

Czwartek, 16 czerwca 2011 · Komentarze(1)
bo wszędzie albo maraton rowerowy klasyfikują jako wyczynowe uprawianie sportu(zwłaszcza jak ktoś należy do jakiejś drużyny) albo dobre ubezpieczenie ważne jest jedynie za granicą.
Jak się okazuje, Golonko nie ubezpiecza nic. A każdy podpisuje klauzulę, że bierzę odpowiedzialność za wszystko na siebie. Nieźle.

No i tak.
Mrk