Głównym problemem dojazdu dnia dzisiejszego było dla mnie wymyślenie czemu tu dzisiaj zdjęcia zrobić...bo wszystko prawie już obfotografowałem w grudniu i styczniu. No i prawie pod domem pstryknąłem. Ku pamięci:
i jeszcze tak:
p.s.1. Gość od kół po mailu w stylu "proszę o natychmiastowy zwrot pieniędzy" jakoś się znalazł "Wie Pan...bo dzieci, bo brak czasu , bo to bo tamto". Rzeczywiście ciężko napisać zdanie lub słowo wyjaśnienia. p.s.2. Amorek też już ponoć jedzie. p.s.3. Coś miałem jeszcze napisać ale wylecialo mi z głowy. A już wiem. Czeskie wina nie są takie złe. Na razie otworzyłem pierwsze - supermarketowe. Spodziewalem się czegoś złego a jest całkiem spoko. Jeszcze mam drugie...ze strefy bezcłowej. p.s.4 Właśnie zapowiadają pogodę - w sobotę ma być +7. Czyli warunki na maratonie w Karczewie będą podobne jak w Makowie - błoto, mokry śnieg i lód polany wodą. No i tak..
Ogólnie czuję się dużo lepiej niż przed tygodniem. Starałem się nie przemęczać no i chyba wypocząłem. Tydzień temu, w górach, w pewnym momencie poczułem się dość słabo i to uświadomiło mi, że trzeba złagodzić trochę cykl treningu. Serce zakołatało a przed oczami stanęły wszystkie wiadomości i artykuły o zawałach serca u sportowców. Tak więc wyhamowuję... Wczoraj lajtowe biegu po śniegu, dzisiaj lajtowy basenik, na którym wyjątkowo dawałem się wyprzedzać wszytkim. No cóż...cel wymaga poświęceń. p.s.1 Gość, u którego zamówiłem koła przepadł bez śladu..tzn. ostatnie słówa były "ok zaplatam, jak wplyna to wysylam, powiny byc dzis to jutro bede na poczcie...". Pieniądze wypłynęły a koleś zniknął. No nic poczekam jeszcze spokojnie dzień lub dwa a potem się wku..ę. p.s.2 Zacząłem się zastanawiać czy przypadkiem by takiej Tory sobie nie wziąć. Toporna, prosta i tania. Jeszcze się z tym prześpię. p.s.3 Wyrobiłem sobie kartę Benefit by zaoszczędzić trochę na basenie, który te karty akceptuje. No i poszedłem na basen dzisiaj z tą kartą, ale jak już byłem w klapkach to okazało się, że karta jeszcze nie aktywna. Dobrze, że miałem cash...ale jak na razie "oszczędności" dzięki karcie wynoszą (minus) -15PLN. p.s.4 Dzisaj ojciec był na Pilsku. Przysłał fotki..i można się przewrócić (porównując z wyprawą z zeszłego tygodnia)...tzn. było tak:
No i tak... ad postum. Zamówienie na amorek poszło. Jednak nie Tora a Recon. Wahałem się i wahałem ale ponieważ miałem kupić SIDa, którego w końcu postanowiłem nie kupić to wziąłem Recona, który wagowo jest do niego zbliżony. Najważniejsze dla mnie to jednak by była blokada amorka i był lekki oraz niezawodny (tu niestety cholera wie jak będzie). Nie jestem typem zjazdowca a raczej podjazdowca.
Najnowsze badania ponoć dowodzą, że od piwa się nie tyje...tylko tyje się od tego co się do piwa zje i tego co zje się po piwie (ponoć piwo działa odwadniająco i zwiększa apetyt). Tak czy owak 3 dniowa kuracjo-regenracja odżywcza dobiega końca (i dobrze).
Rano z ręczniczkiem i butelką wody stawiłem się na portierni po klucz do hotelowego centrum spa. Potem po ciemku brnąłem przez labirynty szatni, łazienek by w końcu stanąć twarzą w twarz z bieżnią. Trochę się obawiałem jak to będzie bo nigdy na takowej nie biegałem a z opowieści różne rzeczy słyszalem. Ale nie było źle. Najpierw wolno, potem trochę szybciej i tak przez 40 minut oglądając sobie CNN. Główne wrażenia to takie, że biegając w pomieszczeniu jest duszno. Drugie to takie, że czas jakoś szybko leci.
Tak czy owak to się nie zapomniałem i uniknąłem tej wątpliwej przyjemności zjechania po taśmie na posadzkę. W końcu też załadowałem na flikra fotki z wczoraj, w tym pierwszą stronę hotelowego menu - czyli stawki za zniszczenia w pokoju :-)
Kilka wieczornych (niestety telefon nie nadaje się do robienia fotek przy slabym świetle):
No i tytularny Jelkopovnicki Kozel:
I fotka pstryknięta dzisiaj rano podczas czekania na taksowkę:
No i tak.. + wieczorem znowu bieganie (50min) by choć trochę spalić dwa piwa, knedliczki z kaczką, pięć batonów musli, deli, lentilki i miśki haribo. Ale być w Czechach i nie wypić piwa i nie zjeść kndedlików, batona deli i lentilek to jak nie być. No ano.
Czesi mają Pragę i Warszawiacy mają Pragę...Hmmm...Jakby to skomentować..Każda ma po prostu swój styl (jakże różny). Ale są cechy wspólne - np. że i tu i tu trzeba pilnować swojego portfela. Tak więc dzisaj odpoczywanie i regeneracja...i mała transfuzja alkoholu do krwi. Mała i nieszkodliwa.
Jutro rano zaplanowałem bieg na bieżni. Nigdy jeszcze w życiu nie biegałem w taki sposób. Chyba lepsze to niż bieganie po twardym bruku po starym mieście wśród pięciu tysięcy Japończyków, siedmiu tysięcy Amerykanów, Anglików i setek innych cudzoziemówc fotografujących wszystko co tylko da się sfotografować. p.s. Porobiłem telefonem foki i wyslałem na flickra by umieścić we wpisie ale niestety lecą i lecą i dolecieć jakoś nie mogą. Tak więc fotki będą jutro.
to pytanie było pierwszym dzisaij rano. Generalnie przyjąłem taką zasadę, że jak nie mam ochoty na trening to go nie robię. Zasada ta, przyjęta została przeze mnie gdy po powrocie z pracy w listopadowy wieczór 2007 roku strasznie nie chciało mi się iść biegać. Przemogłem się jednak i pobiegłem, ale niestety skręciłem nogę - co w efekcie unieruchomiło mnie na półtora roku w kontekście biegania. Skacząc po domu na jednej nodze przez kolejne 4 tygodnie postanowiłem, że 1) nie będę więcej nigdy biegał po ciemku i 2) nie będę się przełamywał do czegoś czego mi się w danym momencie bardzo nie chce. Jak na razie się sprawdza, choć do rannego biegania to bardzo ciężko było mi się zebrać (patrz punkt 2 ;-) )
No ale w dzisiaj w końcu uznałem, że mi się chce i chyba było warto Po wyjściu z domu było tak:
bo miało być super a jest...No właśnie. Nawet nie mogę dalej pisać. Buuuuuuuu. A miało być super bo trochę napadało śniegu. A mnie, w przeciwieństwie chyba do większości rowerzystów to cieszy. Po prostu mam niesamowitą frajdę z jazdy po śniegu. Większą niż jazda na desce w górach. Tak więc gdy zobaczyłem wczoraj prognozę, że ma padać i że będzie zimno to pojawił mi się na buźce uśmiech od ucha do ucha. Tyle, że przed wyjśćiem z rowerem do pracy zrobiłem szybki jego przegląd i w trakcie tego przeglądu odkrykłem, że brakuje mi kolca...buuuuuu
I przez to cały dzień był do kitu. Oczywiście żartuję :-D No trudno. Poszalałem trochę w zeszłym tydniu trochę na krawężnikach i się zgubiło kła. Tak to jest, gdy służby odśnieżają do gołego betonu...tak jak np. dzisiaj:
Przy najeżdżaniu na takie chodnikowe krawędzie, krawężniki i inne betonowe przeszkody niestety nie ma siły. Ryzyko zawodowe ;-) No i tak...
Czyli miękko jak na wykładzinie w angielskim domu. Jednym słowem w lesie super. A potem rowerem do pracy. W ostatniej chwili przed wyjściem przypomniałem sobie o dzwonku, który zdemontowałem przed maratonem w sobotę.
Więc sobie podzwoniłem : dryń, dryń, uciekać na boki!!!!
I nie chodzi tutaj o wyścig a o niegdyś piękną czerwoną obręcz z czarnymi szprychami.
Prowizorycznie doprowadzona do porządku przednia piasta po maratonie w Makowie niestety nie nadaje się do użytku. Przetarła się na wylot i dojechałem jak się okazało tylko na trzymającym zacisku i szczękach hamulca. Ale i obręcz niestety w niektórych miejscach jest przetarta poza rowek. Więc nie było sensu zaplatać na niej nowej piasty i już wczoraj kupiłem czarnego Alexrima. Cóż..liczę, że przejechałem na niej kilkanaście tysięcy kilometrów. No i tak. p.s. A rowerkiem dzisiaj do roboty i do domu.
.
MTB Trophy finisher 2011, 2012
Głupek Roku 2011 (biegłem 8km ze skręconą nogą..bieg ukończyłem..medal dostałem..tytuł przyznał mi dużurny lekarz w szpitalu)
Ironman 70.3 Austria 2013 finisher
Borówno Triathlon HIM 2013 finisher
...and on the road to ....hmm..chyba w końcu dobry czas by wyleczyć kontuzje
Po rocznej przerwie we wpisach znowu jestem.