Solo. Dziewiczo. Bosko
Piątek, 23 grudnia 2011
· Komentarze(1)
Tego mi było trzeba. Nie było mnie w górach prawie dwa miesiące. Dzisiaj solowe podejście nową trasą, która okazała się nadzwyczaj ładna i przyjazna.
Wcześnie rano dość zimno - stawiam na -5/-6. Potem czuć było stopniowe ocieplanie się, mimo zwiększania pułapu.
Najpierw na ścieżce były czyjeś ślady. Byłem za to wdzięczny..bo szło się lepiej.
Niestety szybko się urwały i albo szedłem po całkowicie dziewiczym śniegu albo po śladach zwierząt.
Tak mi się spodobał tan nastrój zupełnej naturalności, że kiedy w końcu zobaczyłem przed sobą ślady skutera śnieżnego to byłem zły. No tak - zbliżam się do szczytu i głównych szlaków - pomyślałem.
Na grzbiecie coraz większe zaspy i problemy z odnalezieniem drogi. Pnie drzew skutecznie przypudrowane śniegiem i szronem - tak że nie sposób zobaczyć szlaku. Trochę na czuja dobrnąłem do skraju lasu...a tam bladość. Nic nie widać. Zaspy, wiatr i mgła.
Brnąłem do schroniska powoli opadając z sił. Utwardzony, głęboki śnieg wyciągał wszystkie zapasy energii.
Droga, którą pokonywałem nieraz rowerem dłużyła się w nieskończoność. Przed schroniskiem się rozchmurzyło i odsłoniły się nawet Tatry
Po rozmowie przy zupie z największym polskim himalaistą (daję główę, ze gość musiał być z Warszay ;-)) zszedłem po śladach w dół, zamykając piękną ale i wyczerpującą pętlę.
Wieczorem basen. Nie mogłem się powstrzymać ;-)
Wcześnie rano dość zimno - stawiam na -5/-6. Potem czuć było stopniowe ocieplanie się, mimo zwiększania pułapu.
Najpierw na ścieżce były czyjeś ślady. Byłem za to wdzięczny..bo szło się lepiej.
Niestety szybko się urwały i albo szedłem po całkowicie dziewiczym śniegu albo po śladach zwierząt.
Tak mi się spodobał tan nastrój zupełnej naturalności, że kiedy w końcu zobaczyłem przed sobą ślady skutera śnieżnego to byłem zły. No tak - zbliżam się do szczytu i głównych szlaków - pomyślałem.
Na grzbiecie coraz większe zaspy i problemy z odnalezieniem drogi. Pnie drzew skutecznie przypudrowane śniegiem i szronem - tak że nie sposób zobaczyć szlaku. Trochę na czuja dobrnąłem do skraju lasu...a tam bladość. Nic nie widać. Zaspy, wiatr i mgła.
Brnąłem do schroniska powoli opadając z sił. Utwardzony, głęboki śnieg wyciągał wszystkie zapasy energii.
Droga, którą pokonywałem nieraz rowerem dłużyła się w nieskończoność. Przed schroniskiem się rozchmurzyło i odsłoniły się nawet Tatry
Po rozmowie przy zupie z największym polskim himalaistą (daję główę, ze gość musiał być z Warszay ;-)) zszedłem po śladach w dół, zamykając piękną ale i wyczerpującą pętlę.
Wieczorem basen. Nie mogłem się powstrzymać ;-)