Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2014

Dystans całkowity:186.00 km (w terenie 16.00 km; 8.60%)
Czas w ruchu:11:50
Średnia prędkość:9.70 km/h
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:31.00 km i 2h 22m
Więcej statystyk

Firmowe bieganie

Wtorek, 23 września 2014 · Komentarze(0)
Miało być niefajnie bo zimno i pada..a było mega fajowo. Po rannym basenie obkleiłem kolano kinesiotapem i dało radę. Nic a nic nie bolało...mimo ze na koniec robiliśmy rytmy i skoki na patykach+sprinty.



No i tak..

Bytomski

Niedziela, 21 września 2014 · Komentarze(4)
Kto by pomyslał, że trasa taka wyzywająca będzie...prawie jak bieganie pętelek w parku - pod górę, z górki i znowu.
Na 8mym kmie zaczęło boleć kolanko potem w drugiej nodze achilles..no pięknie. A ludzie cisnęli niemożliwie. Nie widać było tych oszczędzających się.













tmfoto.pl

Na 14km dogonił mnie R. pobiegł ze mną chwilę po czym spojrzał na mnie ze zdziwieniem i pobiegł dalej. Miało padać i do plecaka wziąłem kamizelkę pdeszczową i telefon z trackiem bo załozyłem konto na stravie. Nie padało. Wyszło słońce. Fajowo było



Oczy kleszcza, deser i pani "ja pie...lę"

Czwartek, 4 września 2014 · Komentarze(0)
Rano nie dało się spać, bo przyjechała pani "ja pier..lę". Ciężko to opisać ale pani rozpierducha operowała takim językiem, że nawet murarz na komunistycznej budowie poczulby sie nieswojo. Pani rozpierducha z panią Sabiną poszły na grzyby. Ja rowerem na basen. Przeginam z tym rowerem bo w nogach już czuć przemęczenie. Nic to. Wysiedze się w biurze to nogi odpoczną albo i nie.

Potem do Rudy na deser(y).
Podwójne cappuccino, lody, gofry i soki. Na koniec zamówiłem by jeszcze mnie po tym wszystkim ktoś posadził na rower bo jakoś wstać się nie chciało.

No i tak.
Wieczorem znowu klimatycznie. Podczolgałem się na wzgórze z karimatem by posiedzieć i popodziwiać widoki.  No i przykleszczył się taki jegomość. Gdy go strzepnąłem z nogi to ten na karimacie znowu uparcie w moim kierunku. Trudno. Dostał więc w ryj.

Nie było rano nawet gdzie usiąść by załozyć buty:


ciągnymy na ten basen...w nogach wata;


znowu lato


to było zaraz po kawie


hmm...czy koty mnie lubią?


a potem było to:


na resztki byli chętni:


tutaj panie wróciły i obrobiły już zebrane grzyby:


wiejsko-wakacyjne klimaty


śliwki są przesłodkie (to ostatnia która się zachowała na tej wysokości)


w górze jeszcze trochę jest


tutaj już wieczorowo


No i pan uparty..


no i ciemniej


No i panorama z miejsca leżenia (w tym białym domku w dole mieszkamy)


No i tak. Niech żyją wakacje

Czeskie cappuccino

Środa, 3 września 2014 · Komentarze(1)
Miało być lekko, przyjemnie i smakowicie - znaczy wyprawa do Czech. Na obiadek. Po piwko. Po czekoladę studencką.
Dotarłem do Broumova i obszedłem rynek chyba z 4 razy. Poza barem na rogu, który miał nawet na tablicy napisane "witamy przyjaciół z Polski" nic innego nie znalazłem. Wchodzę a tam jak u rzeźnika. Pierwsza sala to sklep mięsny. Widoki i zapachy po prostu powalały. Wywieszone na hakach kawałki mięs i wędlin. W środku dwa stoliczki. W drugiej sali niby lepiej bo 4 stoliczki i bez widoków...ale zapchane robotnikami z pobliskiej budowy. Co za ch..e miasto pomyślałem. Postanowiłem wynieść się z niego i zatrzymać się w pierwszym barze przy drodze. Długo nie musiałem szukać, bo już przy próbie wyjazdu z miasta na takowy natrafiłem...gdzie właśnie jadali miejscowi. Jedzenie średnie, kawa paskudna...znaczy cappuccino z proszku...ale prawdziwie czeskie.
Potem kierunek Mezimesti..do knajpy wojaka Szwejka...na pyszną zupę, normalną kawę i deserek...no i bezalkoholowe piwo.
Potem powrót i przez góry do Głuszycy, do Krajanowa, Włodowic i znowu przez góry...
Trochę się wypstrykałem :-/...ale wyszło słońce i znowu zrobiło się wakacyjnie.

Scinawka:



po drodze

po drodze:


po drodze


zaraz po wjezdzie do czech:


drzewny korytarz:


no i hit wyprawy - czeskie cappuccino:


knajpa jednak byla ok:


jedziemy dalej:


do knajpy Szwejka..na dobre cappuccino i zupkę


piwko oczywiście nie moje i bezalkoholowe


co ciekawe...to w kuflu do piwa podawali sztućce...
no i kawka


rowerek grzecznie czeka




jazda w kierunku granicy...w zasadzie to podjazda


przepiękny, dziki i gęsty las na samej granicy


no i coś co lubią faceci co nie byli w wojsku..i panienki pozujące na twardzelki czyli mtb


a na dole wyszło już słońce


i takie widoczki po bokach


czy ja kiedyś zmądrzeje...znowu na mtb skróty..
.

włodowice na dole



boczne selfie pod przejazdem pod torami


no..zmęczyłem się tutaj...

jakieś takieś


tu znalazłem nawet grzyba



no i dojechałem




Kot zrobił sobie selfie

Wtorek, 2 września 2014 · Komentarze(0)
Tak. To możliwe (kocie selfie): 


Potem jazda na basen.
Wkładam do tatanki (10l plecaczka na drugim planie w fotce powyżej) strój, klapki, ręcznik i ulocka. Ten ostatni daje niesamowity komfort - że po zostawieniu roweru pod basenem i popływaniu ten rower jeszcze tam będzie. Super sprawa. Wchodzi do plecaczka bez problemu. Mimo, że niby swoje waży - nie jest jakoś odczuwalny i nie przeszkadza. W niedzielę przejechałem tak prawie 100km i nie myślałem "o matko ale mi ciężko na plecach"

W dodatku w drodze powrotnej zajechałem do paru sklepów (ulock znowu się przydał) na zakupy : wiozłem butelkę wina, 3 pesto w słoiczkach, kawałek sera spaghetti ...sam zdziwiony ile rzeczy da się upchać.

Upychanie pod sklepem wyglądało jakoś tak:


ulockowany bike pod biedroną jakoś tak:


Napakowana tatanka jakoś tak:


Rozpakowana jakoś tak:


chociaż mam wrażenie, że cosik by dało jeszcze radę wepchnąć.

A dzisiaj w tej częśći świata pochmurno i deszczowo. 




A ten piesio na górze ma na imię Stefan...uff jak dobrze, że się tak nie nazywam..bo niby zwierząt nie powinno się nazywać imionami ludzkimi coby nie doprowadzać do niemiłych sytuacji. Ja kiedyś swojego labradorka nazwałem Baltazarek..bo mu pasowało to imię jak nic innego. Na szczęście nie spotkaliśmy żadnego ludzkiego Baltazara na swojej drodze.



No i tak.
Wieczorem bieganie. Prawe kolano zaczyna boleć...nie wiem czy to przeciążenie od zbiegania czy od tego, że się wypieprzyłem chyba w sobotę i trochę je potłukłem.