Można? Można!
Napełnienie bidonów
Cisnymy, cisnymy..
Zimno...coraz zimniej
Znowu da się jechać:
luknięcie za siebie:
I zjazdowo:
Było warto..
Dystans całkowity: | 260.00 km (w terenie 38.00 km; 14.62%) |
Czas w ruchu: | 10:58 |
Średnia prędkość: | 23.71 km/h |
Liczba aktywności: | 6 |
Średnio na aktywność: | 43.33 km i 1h 49m |
Więcej statystyk |
Do sprawdzenia był nowy wariant trasy - przez Świerklaniec, potem klasycznie powrót przez Zendek i Górę Siewierską. Trasa mi się podoba - pierwsza część widoki i lasy, druga z uwagi na pofałdowanie. 8/10...jeden brakujący punkt za kiepski wyjazd przez siemki, drugi za złą nawierzchnię tu i ówdzie (np. Zendek). Reszta bez zarzutu.
Za tych co chcą a nie mogą
Na prawo patrz:
Ruchliwość trasy rekompensuje wzorcowa nawierzchnia
Leśne klimaty i osłonięcie od wiatru:
No i zaczynają się pofałdowania :
I znowu
I znowu w górę (fotka wypłaszcza trochę)
I znowu klimaty jeziorek
I wyjazd z lasu:
Kolega dzisiaj nieszczęśliwie odpadł, więc solo do Gliwic na 50tkę. Gdy przyjechałem to pewna grupa akurat się zwijała po treningu...Twarze cosik znajome - chyba ich spotkałem albo w Sankt Poelten albo w Borównie.
Z okazji świąt - dzisiaj po jednym torze dla każdego. Woda jednak ciut za ciepła. W smaku taka sobie. Plan był taki by zrobić dzisiaj 90minutowe wolne wypływanie...ale już po 30minutach za wesoło nie było. Jednak jakoś dociągnąłem do końca obserwując na sobie jak zmienia się motoryka moich ruchów wraz ze zmęczeniem i czasem.
Po południu marszobieg - 2minuty biegu i 8 marszu. Łyda i achilles od zeszłego tygodnia daje znać o osbie i długo się zastanawiałem czy robić dzisiaj "bieganie". No ale słaba wola zwyciężyła i poszedłem. Nic złego się nie działo na szczęście. W Central Parku po prostu masakra. Tyyyyle ludzisków powychodziło. Ciężko było znaleźć coś ustronnego by posapać.
No i tak.
Rowerzystów i biegaczy jak w pierwszy dzień wiosny. 12C rano. Jak sięgam pamięcią to ciężko coś wydobyć podobnego. Rewelacja! Dzisiaj szosa. Zaczęło się ciężko i rozmyślania o tym jak w słabej to formie jestem towarzyszyły mi do 20km. Potem zaczęło jechać się dobrze. I tak jechało się już do końca. Trasa rewelacyjnie pofałdowana. W Central Parku wysyp biegaczy i rowerzystów. Jeżeli chodzi o tych ostatnich to rozbawiła mnie sytuacja gdy przejeżdżałem przez Brzesiny Śląskie. Z naprzeciwka jechał gość na rowrze raczej downhillowym jub jakimś dirtowym. Ja pod górę, on rozpędzony z górki. Na kasku miał chyba kamerkę. No i tak się minęliśmy i pozdrowiliśmy się kiwnięciem w głowy. Ja kwinąłem, on kiwnął...tylko z tego kiwnięcia mu chyba kamerka odleciała ...he he...Coś brzdęknęło o asfalt i potem gdy się obróciłem gość ostro hamował i zawracał.
\
\
No i tak...
Już prawie mogę nazwać to tradycją, że pierwszego dnia świąt, rano daję czadu na Szyndzielnię i Klimczok. Dzisiaj z małym poślizgiem - niedzielne mission niewyspanie 2 tak mnie wybiło z rytmu, że dopiero wczoraj jako tako zacząłem dochodzić do siebie. Wiec dzisiaj wyjazd nastąpił dopiero ok 8 rano. Tradycyjnie pusto na drogach. Tradycyjnie pusto na podejsciu. Tradycyjnie rosnąca frekwencja podczas schodzenia.
No i wiało dzisiaj mocno. Tak patrzyłem przez okno na uginające się pod wpływem wiatru świerki...i nie wyglądało to bezpiecznie. Fotek nie było czasu robić bo śpieszyć się trzeba było na obiad.
No i tak.
Przez całą noc modliłem się by dostać smsa, że R2 odpada i anulujemy rowery. SmS nie przyszedł. Budzik, którego zawsze miałem za dobrego przyjaciela, tym razem bezlitośnie przerwał fazę snu błogiego. Ja pierdykam...
Ale nic. Trzeba było wstać, dopompować koła i jechać po zmrożonym podłożu.
A czasem po rozmokłym podłożu...
W połowie trasy nawet zaczęło przyświecać słońce.
Niedzielny rower zaliczony!
No i taka perełka:
The Invisible Bicycle Helmet | Fredrik Gertten from Focus Forward Films on Vimeo.
Przecieram oczy ze zdumienia - nowe, zaawansowane okno edycji w bikestacie. Olalala...a ja myślałem, ze bikstats umiera..
Rano z R2 na basen. Jednak jazda z kimś mobilizuje...gdybym nie byl umówiony to bym tej soboty nie wstał o 6.30. Gdy w końcu wybiła ta straszna godzina pobudki - było tak ciemno i niewyspanie, że wszystkie zdrowe rozsądki mówiły "śpij dalej"...No ale już się człowiek umówił to wstałem i pojechałem. Przeprosiliśmy się na ten weekend z tym strasznym miastem na G. i plywaliśmy dzisiaj na 50tce. Było bosko. Czuć na tym basenie namiastkę prawdziwego pływania na głębokim. W dodatku wszystko umilało rozbłyskujące przez okna słońce.
Po obiedzie - marszobieg w Central Parku
\
I tradycyjne dogrzewanie w "chatce baby jagi"...tam też zmiany - zamiast kominka paliła się koza.
A wszystko dzisiaj odbyło się w takim nastroju: