Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2011

Dystans całkowity:857.00 km (w terenie 624.00 km; 72.81%)
Czas w ruchu:52:27
Średnia prędkość:16.34 km/h
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:45.11 km i 2h 45m
Więcej statystyk

Dobicie 35

Niedziela, 29 maja 2011 · Komentarze(0)
Teraz w nogach już czuję :-)

Bike job

Wtorek, 24 maja 2011 · Komentarze(2)
Dzisiaj na światłach wyprzedził mnie 110 kg pocisk. Starą praktyką jechałem za nim aż do górki na wiadukcie by potem przyśpieszyć i wyprzedzić go złośliwie na podjeździe. No i przyśpieszałem i przyśpieszałem ale go nie dogoniłem :-(
Albo kondycha słaba albo zmęczenie maratonami.
No i tak.

Bike job

Poniedziałek, 23 maja 2011 · Komentarze(0)
Nasmarowałem obicia arcalenem i ruszyłem na bike'u do pracy.
Na forum i stronie ŚLR pojawiła sie informacja, że osoby, które rozbiły się o pierwszy limit czasu w Nowinach mogą wystartować gratis na dowolnym maratonie w tym roku...Wyścig rozpoczęło 108 osób..ukończyło 45.

No i tak.

Waterloo w Nowinah

Niedziela, 22 maja 2011 · Komentarze(0)
czyli pierwszy klasyczny DNF.
Nerwowy start...oczywiście 20 minut opóźnienia (tradycja chyba w ŚLR)..

Pierwszy limit 1:45 na 22 kilometrze. Trasa ciężka do jazdy. Ludzie nerwowo grzeją do przodu. Gubimy drogę i drałujemy kawałek pod górę. Wyliczam, że muszę pokonywać 11km w 50min by załapać się na pierwszy limit. Nie jest lekko. Ciągle trudne, ostre podjazdy po sypkim, grzęskim lub korzenistym podłożu i jeszcze ostrzejsze zjazdy. W końcu spadam z roweru i obijam sobie podudzie. Ale grzeję dalej.
11km i 50 minut za sobą. Kurcze ...liczę, że w końcu będzie trochę normalnej drogi by nadrobić trochę czasu.
Niestety na 15 km przy gwałtowym podjeździe strzela mi łańcuch. Schodzę na bok i zabieram się za naprawę. Najpierw spokojnie a potem coraz bardziej nerwowo. Czas ucieka a mi wypadł sworzeń i zginął gdzieś w iglastej ściółce. Mam problem ze spięciem. Zdejmuję plecak, okulary i kask. W końcu też rzucam na bok rękawiczki. Komary siadają dziesiątkami na mnie i walą gdzie leci. Na głowie mam pełno bąbli ...tych na nogach i rękach nie liczę.

Znowu ogniwo wyskakuje mi ze skuwacza...i tak jeszcze parę razy.
Po 30 minutach udaje mi się zapiąć. Na trasie nie ma już nikogo. Do limitu czasowego 15 minut...a ja mam prawie 10 km. Nie da rady :-(
Jadę wolno i w końcu docieram do rozjazdu "no niestey musi pan zjechać". Oczywiście wiem i wskakuję na trasę w kierunku mety. Przed metą schodzę z roweru i ze spuszczoną głową przechodzę nad czytnikiem.
Ku mojemu zdziwieniu na mecie nie jestem jedyny z dystansu master. Rozpoznaję ludzi z krótymi jechałem. Oni mimo, że nie mieli awarii też nie zdążyli...5, 6..10 minut.

Po godzinie dzwoni Paweł. On wykłócił się i wpuścili go na trasę. Dojechał nawet do drugiego limitu...niestety padł z wycieńczenia parę kilometrów poźniej i zszedł z trasy...Jak się okazuje jego los podzieliło też kilka innych osób.

No i tak.

Okres lęgowy

Sobota, 21 maja 2011 · Komentarze(0)
Miało być lajtowo ale każdy postój i zwolnienie sprawiało, że setki komarów robiły sobie ze mnie piknikową przekąskę.
Jutro Nowiny...a w nogach wata :-). W dodatku namęczyłem się niemiłosiernie z usatwieniem przedniej przerzutki. Kurde blade...
No i tak.

Bike job

Środa, 18 maja 2011 · Komentarze(0)
Nuda...
A poza tym, na maratonie w Zabierzowie zrobiono mi kilka dobrych fotek. Za fotki trzeba niestety zapłacić (ok 10zł/sztuka) ale myślę, że warto. Są po prostu dobre. W przeciwieństwie do zdjęć w stylu "stanął fotograf we wsi i pstryka wszystkich jak wyjeżdżają z lasu" wspomniane przeze mnie dzieła są zrobione w dobrym miejscu i w dobrym momencie.

Fotki już zamówione i czekam na realizację zamówienia.
Jedna z fotek :

No i tak

Bike job

Wtorek, 17 maja 2011 · Komentarze(0)
Rano rozruch zatartej korby. Szybkie czyszczenie i potraktowanie plastikowych osłon łozyska brunoxem do amorków. Prowizorka ale ruszyło.
Zaraz biorę się do gruntowniejszego czyszczenia.
No i tak.

W Karniowicach kozy kują

Niedziela, 15 maja 2011 · Komentarze(2)
więc matołek mądra głowa wystartował w mega z Zabierzowa.
Nie chciało mi się wstać jak nie wiem..ale jakoś się przemogłem.Zapowiadali deszcze ale rano ładna pogoda.

Na miejscu ładnie zielono. Osoby w żółtych kamizelkach bardzo chętnie pomagają znaleźć miejsce do parkowania i dają dokładne wskazówki jak zaparkować by nie przeszkadzać innym i nie łamać przepisów.
Szybko poleciałem po numer i wróciłem do samochodu. Prawie 3 godziny czekania na start mega. A tu ciepło i przyjemnie.

Wobec powyższego ciągle wahałem się jak ubrać i czy nie zmienić opon na szybsze. Jednak im bliżej 11-tej tym bardziej pochmurno i ciut zimniej.
Spotykam Pawła. On w krókim rękawku zdziwiony że tak ciepło się ubrałem (winstopper z dlugim rękawem). "Wole by było mi za ciepło niż odwrotnie" odpowiadam.
O 10.tej wystartował dystans giga. Zwarty peleton przemknął jak pocisk. Trochę żal, że beze mnie.
O 11 ustawiony w sektorze.

Zaczyna siąpić. Że obniża się temperatura widać ładnie na rękach twardzieli (gęsia skórka).

No i potem heja...Większość patrzy na moje błotniki z politowaniem. Muszę wyglądać jak laluś. Ale co tam... Może zacznie padać.
Do 10-tego kilometra męczę się na agresywnych oponach. Sucho i twardo...mimo, że czasem siąpi.
Po 10-tym zaczyna padać na dobre. Ziemia zaczyna rozmiękać. Udaje nam się jeszcze pokonać kilka ostrych zjadów tylko dlatego, ze były w lesie i nie namokły...Inaczej nie do pokonania.
Potem deszcz, mokro, wiatr..i coraz gorsze podłoże. 7 razy wyprzedzam tą samą grupkę na podjazdach by potem 7 razy zostać wyprzedzonym na zjazdach. Ale cóż..chłopaki mają fulle. "takie życie" mówią.

Przerzutka przednia zalepiona błotem. Od 40tego km przestaje działać. Próbuję trochę ją czyścić ale niewiele to pomaga. Kilka nawet niewielkich błotnych podjazdów muszę pokonać pieszo.

Czasem na łatwiejszych "łączeniówkach" wyciągam aparat i pstrykam. Jak się okazuje wieczorem...niewiele widać. Zaparowany i brudny obiektyw skutecznie uniemożliwił ustawienie ostrości.

Ostatni odcinek przez dolinę kobylańską. Blokuję amor i grzeję ile wlezie. Trasa ku mojemu zdziwieniu wpada do rzeki i przez prawie 400m biegnie rzeką...Walę na całego co podoba się stojącym na brzegu fotoreporterom. Wyprzedzam wszystko co się rusza i wpadam w końcu na asfalt. Kilometr podjazdu i w końcu meta.

Po 5 minutach stania przy bufecie zaczyna telepać z zimna.