No i tak.. Dzisiaj dla odmiany było bardzo ciepło i miło:
Oczywiście żart...bo naprawdę było tak:
Wszystko albo zżarte przez sól do gołego asfaltu/bruku albo pokryte grubą wartstwą lodu. Po powrocie z pracy muszę sprawdzć stan kolców. Dwa dni temu zauwazyłem, że dwa z nich mało nie wypadły. Docisnąłem śrubokretem i mam nadzieję, że to wystarczyło i że się nie zgubią. Przetrącone były dwa sąsiednie..więc myślę, że był to wynik punktowego uderzenia o krawężnik.
Jeszcze tylko powrót z pracy.. Powrót bajkowy..Zaczął padać drobny śnieg no i wszystko pięknie się błyszczało. Większość odśnieżonych chodników przykryła cienka warstwa świeżego śniegu, a w wielu miejscach utworzyły się zaspy. Jechało się z czystą przyjemnością.
Jutro ostatnie przygotowania do sylwestrowej wyprawy więc to ostatni mój wpis w tym roku. Trzeba przyznać, że jeśli chodzi o rower to dość intensywny był. Oby tak dalej.. No i tak.
Zima jest jednak super...pod warunkiem, że dobrze się czlowiek ubierze. Dzisiaj po prostu bajkowy wypad na Klimczok. Cała chlapa zamarzła i szło się bardzo dobrze. Dopóki ścieżka szła przez las, było cicho i spokojnie. Po prostu bajkowo.
Na górze, jak to na gorze. Wiatr, śnieg i jednym słowem mała syberia. Ale przygotowany byłem i na to...więc zabawy była na całego.
Na Klimczoku okazalo się, że czarny szlak zostal zamknięty. Probowałem podejść kawałek ale po pięciu zapadnięciach się po uda, uznałem, że decyzja o zamknięciu była słuszna. Zwłaszcza, ze do schroniska dojść można było inną drogą. Po drodze zobaczyłem jakiegoś osobnika po prawej stronie, poza szlakiem. Dziwnie mnie obserwował. Tak się potem zastanawiałem, co tam ktoś mógł robić...ale uznałem, że może to miejscowy albo, że może to właściciel orczyka..buu. W schronisku sprawa się wyjaśniła, bo po wypiciu herbaty i zjedzeniu pełnego talerza pomidorowej tenże osobnik klnąc pod nosem zjawił się w przedsionku. Chwilę się zastanowiłem czy jest to on czy ona zanim zagadałem..Jednak to była "ona". Otóż jak się okazało, owa dzielna pani postanowiła po prostu kontynuować marsz zamkniętym szlakiem i brnęła dzielnie przez zaspy. To co ja widziałem jako czyjeś stanie, bylo w rzeczywistości posuwaniem się milimetr po milimetrze do przodu ..He he...
Zejście trochę karkołomne..bo mróz chwicił na dobre i oblodzone było wszystko poza lodem.
czyli zamiast lajtowego spaceru, prawie dramatyczna walka o przetrwanie w 1.5metrowych zaspach w Beskidach. Na dole ciepło, prawie wiosennie.
U góry natomiast bardzo silny wiart i ogromne zaspy na... czymś co w lecie jest górską drogą:
Więc na początku było ciekawie, potem denerwująco, irytująco, niepokojącą i w końcu przerażająco. Po ponad 3 godzinach przedzierania się przez zasypane drogi pokonałem zaledwie 5km. Mokry i głęboki śnieg, w który zapadało się po kolana, uda, pas lub nawet głębiej wysysał całą energię. Wyjściem było chodzenie na misia, na kolanach. Może niezbyt efektowne ale skuteczne. Cały wyjazd mogę zaliczyć do tych uduchawiających..tzn. wchodząc przez całą drogę się o coś modlę. Tym razem by schronisko u góry było otwarte i by można tam kupić wodę (której zabrałem tylko litr i szybko się skończyła) i coca colę (która daje niezłego energetycznego kopa w takich przypadkach). Coli nie było ale była fanata z automatu...lodowata... i do teraz mam przemarznięte gardło od szybkiego wchłonięcia litra tej zmarzliny.
Tak czy owak, powrot następował już przy blasku księżyca by po 6,5godziny dotrzeć do samochodu. A w sobotę kolejna wyprawa :-)
Długo się wahałem czy kupić. W końcu zamówiłem, przyszło i było znowu wahanie czy było warto. Mowa tutaj o łopacie lawinowej, którą kupiłem by odkopywać samochód. Mała, trwała, solidna..tylko droga. Dzisiaj jednak po tym jak nie potrafiłem kolejny raz wyjechać po zaparkowaniu jedyną nadzieją była właśnie ona. Po 20 minutach rozbijania lodu spod kół udało się wyjechać. Teraz już nie ma wątpliwości. Było warto:
Poza tym małe rozkręcenie - czyli grzanie kraulem na basenie przez 40 min i przygotowanie do jutrzejszej wyprawy w Beskidy:
Mam wątpliwości jak się ubrać...bo ani to zimno ani ciepło..a pod górę grzać trzeba.. No i tak..
Pobudka o 6-tej rano i wyjazd na południe. Sezon snowboardowy rozpoczęty...i zarazem zakończona ponad 3 letnia przerwa w używaniu dechy, która dzięki temu ciągle wygląda jak nowa. Na Skrzycznym, zwłaszcza w niedzielę bardzo wietrznie (zamknięta nawet została kolejka w górnej części).
Po pierwszym dniu dzięki treningom rowerowym nie było żadnych kondycyjnych problemów...raczej techniczne - więc tak czy owak parę pięknych gleb zaliczyłem
Do pracy: Słoneczko dzisiaj przypiekało od rana tak więc przed wyjazdem wymieniłem szkła na ciemne przeciwsłoneczne. I jechało się przefajniście. Twardy ubity śnieg, przedeptane już od tygodnia ścieżki, tak, ze nawet morderczy wiadukt dało się pokonać na rowerze a nie z rowerem.
Fot.1 Na wiadukcie i Fot.2. Na trasie :-)
Z pracy: Nerwowo.. Ludzie i w samochodach i ci na przejściach biegną jakby dzisiaj wieczorem był ostatni odcinek Isaury. Poza tym nic szczególnego. Dość ciekawym doświadczeniem było jednak zostawienie roweru w domu i udanie się z przysłowiowego "buta" na zakupy przed jutrzejszą wyprawą na Skrzyczne. Raz, że w ubraniu cywilnym po prostu jest zimno, dwa, że o mało nie pierdyknąłem gleby na drodze...i to w dodatku tej samej, po której pewnie się jechało rowerem. No i tak...
Do pracy.. Coż można napisać...Pogoda zawiodła i znowu mróz nie ścisnął mocniej niż -8C. Zaczyna mnie to nudzić! Z pracy..
Już myślałem, że nic interesującego nie może się wydarzyć tutaj parę ciekawostek. Pierwszą z nich było to, że temperatura spadła w końcu poniżej -10C. Wyjechałem z garażu no i powiało chłodem. Wiało i pod szyje i na policzki i uszy. Sobie pomyślałem "no to mam w końcu mrozik" i nawet rozważałem założenie maski. Przejechałem prawie połowę trasy i w końcu na chodniku zobaczyłem swój cień....i cień dyndających pasków od kasku. Jechałem po prostu z rozpiętym kaskiem, a luźne paski nie przyciskały kaptura do twarzy na bokach i stąd podmuchy pod uszy. Druga rzecz to, że spotkałem rowerzystę jadącego w tym samym kierunku. Wczoraj dopiero pierwszy raz zobaczyłem inny ślad rowerowy na mojej trasie...ale bliskie spotkanie..ho ho. Po krótkim pozdrowieniu on dał czadu a ja za nim. I gnałem tak za nim (on uciekal) aż mi zamarzły dziurki w nosie..no i mogłem albo przejść na oddychanie ustne albo sobie odpuścić...Więc odpuściłem
To jak na razie najniższa temperatura w jakiej jeździłem na rowerze - tzn. -8C. Wieczorem, gdy będę wracał mam nadzieję śmignąć w -13C (to na taką się zapowiada). Zrobiłem małą modyfikację w garderobie i zamiast jednej dość ciepłej bluzy pod kurteczką zastosowałem dwie ale cieńsze warstwy...i mam wrażenie że jest znacznie lepiej.tzn. wolniej się nagrzewa w piecu i mikroklimat podkurtkowy jest znacznie bardziej przyjazny jeździe w mrozie.
Ochraniacze na buty shit_mano po czterech wyjazdach wyglądają jakb ich żywot dobiegał końca. Myślałem, ze kupując w ciemno produkt tej firmy - kupuję coś na poziomie..i tym razem pudło. Shit! Porobię fotki i umieszczę wkrótce.
No i tak.
Powrót. ...to totalna porażka!! Miało być przynajmniej -13 (liczyłem po cichu na -15) a tu katastrofa. Tylko -7.5 podchodzące pod -8.
Chciałem sprawdzić jak sprawuje się we mrozach, porządnych mrozach maska neopranowa z decathlonu..Zanim po wyjeździe temperatura na wskaźniku ustabilizowała się jadąc w masce myślałem ale super. Pewnie musi być -15 a ja nic w tej masce nie czuję. Dopiero jak na skrzyżowaniu zsunąłem maskę (ludzie czeający na przejściu trochę odetchnęli z ulgą) to się zorientowałem że i bez maski jest ciepło.
Ale ogólnie maseczka nie najgorzej się spisywała. Minus jest taki, ze przez nią parują mi okulary gdy się zatrzymam (nie ma tego zjawiska gdy nie ma maski).
.
MTB Trophy finisher 2011, 2012
Głupek Roku 2011 (biegłem 8km ze skręconą nogą..bieg ukończyłem..medal dostałem..tytuł przyznał mi dużurny lekarz w szpitalu)
Ironman 70.3 Austria 2013 finisher
Borówno Triathlon HIM 2013 finisher
...and on the road to ....hmm..chyba w końcu dobry czas by wyleczyć kontuzje
Po rocznej przerwie we wpisach znowu jestem.