Nie odważyłem się jeszcze na bieganie czy jazdę na dworze. Ostatni tydzień jeździłem samochodem do pracy i zupełnie odzwyczaiłem się od niskich temperatur. Dlatego chcę stopniowo przyzwyczajać się do ruchu na dworze by uniknąć jakiś kolejnych kryzysów. Więc dzisiaj znowu kółeczko marszem w lesie. Po drodze wstąpiłem do apteki by kupić jakieś zioła do inhalacji domowym sposobem. Pani w aptece zrobiła duże oczy a zaraz do niej dołączyła druga. Co? Inhalacja? Ziołami? Idź pan lepiej do lekarza!
Robię trochę fotek nowym pancernym aparatem. Jedyna jego wada, która daje mi się we znaki to brak bezprzewodowego przesyłania zrobionych zdjeć na komputer lub od razy na picase lub flickr - jak mam w telefonie. Kabelek zostawiłem w pracy i niestety nie mogę wgrać niczego co zrobiłem.
Wczoraj pokręciłem lekko na stacjonarnym 45 minut. Samopoczucie dobre. Dzisiaj WT+STR. Jutro przyjdzie aparat do zadań specjalnych - mam nadzieję robić trochę więcej fotek z wycieczek, zawodów i innych wypadów - bez wzlędu na warunki.
Poza tym czytam książkę o treningu z pulsometrem Friela. Druga połowa książki to kopia rozdziału z biblii, ale ta pierwsza, inna - bardzo ciekawa. Trochę rzeczy nie tylko się dowiedziałem ale też dotarło do mnie parę ważnych szczegółów. Ogólnie pozytywne jest to, że nie jest napisana tylko dla rowerzystów jak w przypadku biblii tylko dla różnych dyscyplin. No i tak
Poza tym trzymam się od tygodnia w postanowieniu - max 3 kawy w tygodniu, codziennie owoce i warzywa, no i musli na śniadanko -czyli zero kanapek. Na razie jest dobrze.
1 marca rozstrzygnie się czy zapiszę się na bieg katorżnika. Na początku uznałem to za głupie ale jest coś w taplaniu się błocie co mnie intryguje. To geny chyba lub jakieś nienasycenie z czasów dzieciństwa.
Dzisiaj ojciec (66l) napisał maila, że poszedł po pracy biegać do lasu a tam spotkał mamę...która śmigała z kijami nordic. No ładnie. Rodzice ćwiczą mimo mrozu a synek siedzi w fotelu. No dobra...Koniec tego dobrego. Wstaję!
...jak samemu nie można a widzi się wbiegającego ochoczo do lasu gościa rozpoczynającego swój sobotni trening. Ciężko znieść to tym bardziej przy dzisiejszej pogodzie: Na pocieszenie pozostały mi spacery i zmywanie naczyń :-) p.s. Przebrnąłem dziś przez rozdział poświęcony odżywianiu maratończyków. Jak na razie to nigdzie nie natknąłem się na radę czy wskazówkę by przyjmować preparaty witaminowe. O ile nikt nie kwestionuje konieczności picia izotoników podczas wysiłku większego niż 40min - o tyle co do reszty przesłanie jest jedno - jeść często, w małych ilościach, różnorodnie i zdrowo. Preparaty witaminowe polecane są w sytuacjach ich jawnego niedoboru i stanach chorobowych. A tak dieta powinna zawierać: pełne ziarna, chudy nabiał, rośliny strączkowe, warzywa, owoce i tłuszcze nienasycone. Dzisiaj na śniadanie musli+kefir a na obiad więc soczewica po królewsku z włoskim czerwonym winem. Ech...od razu chce się biec.
Spodziewałem się, że robiłem coś źle albo coś zaniedbałem. Że może za mało witamin, że to efekt niedoboru minerałów. A tu lekarz mówi, że to od zimy, zimna i braku słońca. No cóż..Pierwszy raz coś takiego słyszę. Ale na gabinecie pisze pisze dr.n.med. więc chyba wie co mówi. Na wszelki wypadek powiedziałem mu o moim ambitnym planie treningowym ale jego zdaniem nie ma to związku. Tym lepiej. Skreślam więc jeden punkt na liście działań mających wyciągnąć mnie z tej czarnej d..y w której siedzę od tygodnia. No i tak..
Niby trochę lepiej...ale tak czułem się też w poniedziałek, kiedy nawet wieczorem planowałem rano we wtorek iść biegać...a wstałem w opłakanym stanie. Tak czy owak to obecny kryzys wywował u mnie wątpliwość czy ja się dobrze odżywiam. Bo wszystko wskazuje na to, że po prostu nagle zmniejszyła się moja odporność...no i czy jest to tylko kwestia lepszego odżywiania czy zmiejszenia obciążeń treningowych. Ponieważ staram się zapisywać większość tego co zjadam, wychodzi mi na to, że raczej dobrze i zdrowo się odżywiam. Są i surówki, i herbaty owocowe i ziołowe, jest i kefir, i owoce i warzywa i chude mięso, i zupy, i ryby i gorzka czekolada i chleb razowy. Że w zasadzie jedyne co móglbym jeszcze zmienić to zrezygnować z pieczywa na śniadanie na rzecz musli z kefirem. Tak też zrobię. No bo czy warto przerzucać się na witaminy w tabletkach? Jeśli nie będę miał innego wyjścia to pewnie tak będę robił...ale chcialbym tego uniknąć. Bo to i przedawkować można łatwo i przezwyczaić organizm do łatwoprzyswajanych witamin co skutkować będzie brakiem ich przyswajania z owoców i warzyw. Może też obiady, które ostatnio jadam nie są zbyt wartościowe (lokalna stołówka).. Tak czy owak...Lesson Learned z tego kryzysu na pewno będzie. No i tak
Plany byly na dzisiaj intensywne - miało być bieganie, basen i rower - ale rano czułem się jakoś nieswojo mimo wczorajszego dnia odpoczynku. Więc dzisiaj odpuszczam. W ruch za to poszła domowa apteczka. p.s. W Karczewie jutro też nie jadę - jakoś mnie nie pociąga ani błoto ani zimna woda , zwłaszcza w obecnym stanie.
Nie może być inaczej. Upał podczas biegania rano (+1C) a potem jadąc rowerkiem do pracy napotkałem aż 3 (słownie: trzech) rowerzystów. Koniec zimy!. Poza tym to kurier łaskawie raczył przywieźć amorek. Pierwszy raz zadzwonił we wtorek z informacją, że stoi pod drzwiami. "No gdzie Pan jest?" pytał zniecierpliwiony. "W pracy, tak jak Pan" odpowiedziałem. Potem powiedział, ze on przed 10-ta rano i po 18-tej nie będzie jeździł. Ale dzisiaj zjawił się po 9-tej. Tak więc mam już amorek.
Może jest duszno, może jest monotonnie ale przynajmniej biagając na bieżni nie jest kurna zimno. Na termometrze -5. Czapeczka, golfik + kurteczka i przez pierwsze 2km trochę zimno. Potem już ok. Wszystko zamarznięte. Nawet przechodziłem po lodzie po zamarzniętych rozlewiskach .
Poza tym, dzisiaj dzień intensywny - pod każdym względem
No i tak.
p.s. Odebrałem dzisiaj z poczty ogromną pakę z kołami. Po doniesieniu do domu i rozerwaniu pudła pierwsze rzuciło mi się w oczy, że przy piastach nie ma zacisków. Upsss! pomyślałem. Rozpakowałem, przewróciłem papiery do góry nogami i wśród dodatkowych szprych znalazłem zasicki. Są. Ale piasty jakieś dalej łyse...Hmmm...Brakuje czegoś - wydedukowałem. Zerknąłem na nowe koło przy rowerze, które kupiłem 3 tygodnie temu i widzę, że tam na piaście (też Deore) jest gumowa uszczelka...a na tych dzisiejszych nie ma. Dzwonię do gościa a on nie odbiera. Piszę maila - "dośle Pan uszczelki czy mam odesłać wszystko?". Mija godzina, druga...nie odpisuje. Więc wrzucam do googli symbol piasty i patrzę...kurna..są bez gumowych uszczelek. O shit!... Siadam i piszę maila "Panie...zwracam honor" No i tak..
Głównym problemem dojazdu dnia dzisiejszego było dla mnie wymyślenie czemu tu dzisiaj zdjęcia zrobić...bo wszystko prawie już obfotografowałem w grudniu i styczniu. No i prawie pod domem pstryknąłem. Ku pamięci: i jeszcze tak: p.s.1. Gość od kół po mailu w stylu "proszę o natychmiastowy zwrot pieniędzy" jakoś się znalazł "Wie Pan...bo dzieci, bo brak czasu , bo to bo tamto". Rzeczywiście ciężko napisać zdanie lub słowo wyjaśnienia. p.s.2. Amorek też już ponoć jedzie. p.s.3. Coś miałem jeszcze napisać ale wylecialo mi z głowy. A już wiem. Czeskie wina nie są takie złe. Na razie otworzyłem pierwsze - supermarketowe. Spodziewalem się czegoś złego a jest całkiem spoko. Jeszcze mam drugie...ze strefy bezcłowej. p.s.4 Właśnie zapowiadają pogodę - w sobotę ma być +7. Czyli warunki na maratonie w Karczewie będą podobne jak w Makowie - błoto, mokry śnieg i lód polany wodą. No i tak..
.
MTB Trophy finisher 2011, 2012
Głupek Roku 2011 (biegłem 8km ze skręconą nogą..bieg ukończyłem..medal dostałem..tytuł przyznał mi dużurny lekarz w szpitalu)
Ironman 70.3 Austria 2013 finisher
Borówno Triathlon HIM 2013 finisher
...and on the road to ....hmm..chyba w końcu dobry czas by wyleczyć kontuzje
Po rocznej przerwie we wpisach znowu jestem.