Dziś cały basen dla mnie. Z jednej strony fajnie, z drugiej niefajnie. Ratownik cały czas z nudów gapił się na mnie :-D. A ja ćwiczyłem pływanie na boczku :-D
Jutro w planie góry....i może basen na koniec. No coż. Uzależnienie od wody postępuje. Do dupy z rowerem ;-)
Wtorek - więc do pracy rowerem. Wychodzę a tam grupowe skrobanie szyb w samochodach. Szron ładnie mieni się w słońcu.
W parku przypomniałem sobie, że znowu nic nie zabrałem dla wiewiórek. A te pracowicie spędzały ranek. Trzeba coś w końcu zabierać - orzechy lub może nawet coś zwykłego...jeszcze poczytam, jak im tam krzywdy nie zrobic.
Poza tym, nie ma już dnia, w którym bym nie obejrzał jakiegoś video z pływania. Thorpe, Phelps i inni. No i nie mogę się doczekać pójścia znowu na basen. Powoli wpadam w pływacką obsesję. Czytam i oglądam różne techniki wyciągania dłoni z wody i sposobu zmniejszenia oporu ciała w wodzie.
No i dzisiaj trochę popływałem. Po zrobieniu zestawu ćwiczeń zadanych przez trenera postanowiłem porobić trening czuciowy. I w końcu coś zaskoczyło. Poczułem siłę wyporu będąc w wodzie na boku i złapałem punkt równowagi. Mogłem sobie tak leżeć i prawie, że książkę czytać. Po dodaniu delikatnego napędzania udało mi się w ten bezsiłowy w ogóle sposób zrobić na koniec kilka basenów. Prędkość nie była duża...ale tak myślę, że można w ten sposób zrobić i 50 basenów kraulem i praktycznie tego nie poczuć. Pewnie czeka mnie jeszcze wiele trudnych momentów, kiedy wszystko znowu się rozpadnie ale dzisiaj w końcu coś zagrało.
Wieczorem plan był taki by wstać wcześnie rano i jechać gdzieś pojeździć na 4 godziny. Rano jednak wszystko wygląda inaczej :-) Nawet dzwonienie budzika jakoś wtapiało się w senną rzeczywistość a wczorajsze plany niewiele znaczyły. W końcu jednak się przemogłem. Więc nie wcześnie rano ale w końcu zapakowałem rower i pojechałem do Kampinosu. Tam miałem zrobić standardową dłuższą pętelkę i sprawdzić jak z moją rowerową kondycją. Rok temu w listopadzie pętelka zajmowała mi 4:22, w kwietniu tego roku 4:02. Dzisiaj mimo tego, ze na 25km obiłem na serii poprzecznych korzeni siodełkiem .. no właśnie...i dalsza podróż nie była już tak komfortowa ;-) to nie było źle. Trochę stojąc, trochę siedząc na boku dotarłem do samochodu z czasem 5 minut lepszym. Zawsze mnie w tym Kampinosie wytrzęsie ale tak ciężko jak dzisiaj to jeszcze nie było. Ale są i plusy : ogólnie pod kątem wydolnościowym czułem się dobrze. W nogach trochę słabiej...co zwłaszcza odczuwalne było na podjazdach. Ale jak widać zawsze ciut do przodu.
Plan na dzisiaj- bieganie w terenie i basen. To pierwsze to kubeł zimnej wody na głowę. Godzina biegu w terenie nie odpowiada godzinie biegu na bieżni.To drugie stwarza złudzenie, że jest się już biegaczem. Wystarczy jednak wyjść do lasu by odnaleźć swoje miejsce w szeregu. Tak więc zaczęło się średnio a potem było już ciężkawo. Ale 10km dałem radę przebiec. Więc nie jest źle. Tylko, że niewiele sił zostało na basen. A na basenie powtórzyłem większość ćwiczeń ze środy. Uznałem, że nie ma sensu pływać i trzaskać basenów. To tylko utrwali złe nawyki...Więc dzisiaj prawie całość to ćwiczenia. Raz, że jestem zadowolony z efektów, dwa, że tak wypierniczony i znieczulony endorfinami, że jest mi po prostu błogo 8-)) No i tak
Po jeździe na rowerze pogarsza się refleks. Zwłaszcza jak dzień wcześniej miało się inny trening. Efektem tego jest dzisiaj przegrany mecz w piłkarzyki w fazie playoffu...z drużyną, której nakopaliśmy parę tygodni temu. I niestety, cała odpowiedzialność za klapę spada na mnie. Słabo blokowałem bomby spod bramki przeciwnika :-(. No nic. Jutro mecz o 3cie miejsce. Rower zostawię więc w domu.
A jechało się dzisiaj wybornie. Pogoda jak z początku kwietnia.
Zielono w parku:
I wiewióra z pretensjami: "kupiłam narty biegowe a śniegu nie ma!"
A wieczorem bieganie na bieżni.
Ech...trenowanie do triathlonu to prawdziwe wyzwanie. No i tak.
W pracy zorientowałem się, że jakimś cudem nie wziąłem kąpielówek (mimo, że wszystko pakowałem starannie rano). Więc musiałem kupić w basenowym sklepiku. Ale mimo to jestem z lekcji zadowolony. Stan ten wynika głównie z faktu, że pierwszy raz nagraliśmy nasze pływania aparatem. Kurcze...mieszane uczucia. Z jednej strony okazało się, że nie wyglądam w wodzie ułomnie (jak mi się wydawało). Z drugiej strony widzę wszystkie zauważone przez trenera błędy. Są to głównie - "krzyżowanie" rąk i chowanie głowy pod taflę wody. Jest to o tyle szokujące, że płynąc wydaje mi się, że te elementy wykonuję dobrze. No nic. obecne możliwości jakie daje nagrywanie siebie telefonem czy aparatem są ogromne. 20 lat temu to można było sobie tylko o tym pomarzyc
W pracy dzisiaj 5godz szkolenie z couchingu. Ćwiczyliśmy w trójkach "reframing" i wszyscy wyskakiwali z problemami zawodowymi. Gdy ja wyskoczyłem, że moim problemem jest utrata prędkości w kraulu po wzięciu kilku lekcji, gościa, który miał udawać mojego coucha totalnie zatkało. Coś próbował mówić o tenisie, sugerować, że może za mało ćwiczę ale wtopił totalnie i do końca nie wiedział jak z tego wybrnąć. Na koniec, dodatkowo ku zaskoczeniu wszystkich, okazało się, że prowadzący kurs to triathlonista...i doskonale rozumiał mój problem :-)
Oj działo się dzisiaj działo. Najpierw jazda rowerem do pracy a w pracy dzień aukcji charytatywnej i biegu na czas na 9te piętro Na aukcji wylicytowałem dzisiaj możliwość pracy przez jeden dzień w gabinecie prezesa (oczywiście ze wszystkimi bonusami, w postaci przynoszonej kawy, orzeszków i ciasteczek). A na biegu okazało się, że moja kondycja nie jest zła. 9 pięter w biurowcu dałem radę w 52sek (najlepszy wynik byl 40 sekund).
W drodze powrotnej silny wiatr. Spychał mnie w bok lub próbował zawrócić. No i z tego wszystkiego nie poszedłem wieczorem biegać. No i tak.
Tak zresztą jak i wczoraj. Entuzjazmem do wysiłku nie pałałem. Zresztą, kto to wie, co się dzieje w środku. Człowiek myśli, że leniwy albo przemęczony a tam się np. rozwija jakaś infekcja. I na odwrót. Tak czy owak, to są właśnie te momenty gdzie trzeba mieć motywację i być zapisanym na jakieś zawody. Inaczej by sobie człowiek zupełnie odpuścił. A na dworze pięknie:
Miało być 60km i 3-4 pętelki...ale zrobiłem dwie. Trochę mało ale wiadomo...zimno. Trochę mi zaczęły przemarzać stopy..Więc w myśl powiedzenia "co masz przejechać dzisiaj, przejedź jutro" zawróciłem do domu.
Może po obiedzie pójdę się trochę przebiec...może :-)
a oprócz regresji wielkie rozczarowanie po dzisiejszym basenie. Niby ruchy zaczynają współgrać ze sobą ale wyraźnie straciłem na prędkości. Znowu zaczynam płynąć siłowo walcząc z wodą. Niedobrze. W dodatku na jednej z tablicy na basenie są wywieszone rekordy basenu z podziałem na katergorie. Np. kategoria pierwsza 8lat - basen 25m w 17sekund. 12 lat 50m w 31 sek. Kurde...
Ale cóż...nikt nie mówił, że będzie łatwo Skoro taki misio może to i ja dam radę
Tak w ogóle to w nocy śnił mi się koszmar: tzn. wydawało mi się, że jest już marzec i, że znowu przeleciał przez palce cały zimowy czas, w którym miałem ostro trenować :-)
Dokładnie 9 grudnia zeszłego roku dokonałem pierwszego wpisu na bikestatsa. No i dzisiaj mija pierwsza rocznica. Fajnie tak zerknąć na wpisy z zeszłego roku i przypomnieć sobie brnięcie rowerem do pracy po lodzie i śniegu. Dzisiaj...coż...deszczowo i akurat dzień odpoczynku i reinkarnacji..
Na forum maratonowym golonki toczy się bardzo moderowana dyskusja na temat corocznych obowiązkowych kosztów za numer startowy z chipem. Zabrałem nawet głos w dyskusji - ale rano mojego posta już nie było. Nie spodobał się panu gospodarzowi. Pan gospodarz nie lubi jak mu się zagląda do portfela. A ja nie lubie jak ktoś dobiera się do mojego. W tym roku na pewno ograniczę liczbę startów i wydatków. Tak ogólnie to w tym roku seria podwyżek opłat startowych na maratonach. Organizatorom widać łatwiej jest przerzucać na startujących koszty, mimo że dotykają je one nas bardziej. Zwłaszcza wzrost cen benzyny jest dotkliwy dla każdego - biorąc pod uwagę konieczność przejechania kilkuset kilometrów by stanąć na starcie.
.
MTB Trophy finisher 2011, 2012
Głupek Roku 2011 (biegłem 8km ze skręconą nogą..bieg ukończyłem..medal dostałem..tytuł przyznał mi dużurny lekarz w szpitalu)
Ironman 70.3 Austria 2013 finisher
Borówno Triathlon HIM 2013 finisher
...and on the road to ....hmm..chyba w końcu dobry czas by wyleczyć kontuzje
Po rocznej przerwie we wpisach znowu jestem.