Dzień 3 - krytyczny
Sobota, 25 czerwca 2011
· Komentarze(2)
Jeśli czegoś obawiałem się najbardziej - to dnia 3-ciego. Ze statystyk z zeszłego roku widziałem, że najwięcej ludzi odpadło właśnie po drugim dniu.
Wczoraj bolało mnie dość mocno lewe kolano. Nie wiedziałem więc czy dam radę pokonać dystans dnia 3-ciego. Ale nic. Ubrałem się w strój i stanąłem na starcie. Znowu pochmurno. W dodatku na starcie zapowiadają, że na 30-tym kilometrze pada.
Startujemy. Trasa biegnie przez Istebną asfaltem. Powoli wszyscy mnie wyprzedzają i zostaję na samym końcu....do pierwszego podjazdu po betonowych płytach.
Normalnie bym zsiadł z roweru i podszedł...bo szkoda się męczyć na samym początku ale są fotografowie...więc jadę. Trasa przepiękna. Kilka technicznych zjazdów na podmokłych ścieżkach...ale potem bajka. Widoki super. Gęsto bufety (co ok 15km). Myślałem, że będę jechał sam na końcu bo wszystkie inne słabiaki odpadły...ale jadę w coraz większej grupie. W dodatku poznaję fajnych gośći, z którymi pokonuję całą trasę aż do końca. Nabijamy się z Duńczyków ...zwłaszcza z tej Dunki co wyszła biegać dnia pierwszego. Grzeje ambitnie na młynku na każdym pojeździe.
Na podjeździe popd Wielką Raczę wychodzi moja złośliwa natura. Idę prowadząc rower za Duńczykami...a że sporo po górach chodze w ogóle to idzie mi to bardzo dobrze.
Gdy jest łagodniej wsiadam na rower i pogwizdując wyprzedzam ich sapiących ze zmęczenia. Nie są zadowoleni. Potem doganiam naszą ulubienicę. Jadę za nią kawałek ale uznaję, że wyprzedzić ją jadąc nie było by wystarczająco złośliwe. Schodzę z roweru i wyprzedzam ją prowadząc rower. Biedna dziewczyna nie wytrzymuje i w końcu odpuszcza. Schodzi z roweru.
Na Raczy odbijam w bok do schroniska. "Koleś! Gdzie jedziesz? Trasa idzie tu" słyszę za sobą. Wiem wiem...Jadę do schroniska napić się koli :-)
Z pełnym brzuszkiem i uśmiechem z zadowolenia wracam na trasę i powoli doganiam swoich znajomych.
Kurcze...co za piękny dzień.
Na metę wpadam po 17-tej.
Załapałem się nawet na ceremonię wręczania medali. Jestem wzruszony. W tym momencie wiem, że choćby nie wiem jaki był 4-ty etap to dam radę ukończyć Trophy.
Wczoraj bolało mnie dość mocno lewe kolano. Nie wiedziałem więc czy dam radę pokonać dystans dnia 3-ciego. Ale nic. Ubrałem się w strój i stanąłem na starcie. Znowu pochmurno. W dodatku na starcie zapowiadają, że na 30-tym kilometrze pada.
Startujemy. Trasa biegnie przez Istebną asfaltem. Powoli wszyscy mnie wyprzedzają i zostaję na samym końcu....do pierwszego podjazdu po betonowych płytach.
Normalnie bym zsiadł z roweru i podszedł...bo szkoda się męczyć na samym początku ale są fotografowie...więc jadę. Trasa przepiękna. Kilka technicznych zjazdów na podmokłych ścieżkach...ale potem bajka. Widoki super. Gęsto bufety (co ok 15km). Myślałem, że będę jechał sam na końcu bo wszystkie inne słabiaki odpadły...ale jadę w coraz większej grupie. W dodatku poznaję fajnych gośći, z którymi pokonuję całą trasę aż do końca. Nabijamy się z Duńczyków ...zwłaszcza z tej Dunki co wyszła biegać dnia pierwszego. Grzeje ambitnie na młynku na każdym pojeździe.
Na podjeździe popd Wielką Raczę wychodzi moja złośliwa natura. Idę prowadząc rower za Duńczykami...a że sporo po górach chodze w ogóle to idzie mi to bardzo dobrze.
Gdy jest łagodniej wsiadam na rower i pogwizdując wyprzedzam ich sapiących ze zmęczenia. Nie są zadowoleni. Potem doganiam naszą ulubienicę. Jadę za nią kawałek ale uznaję, że wyprzedzić ją jadąc nie było by wystarczająco złośliwe. Schodzę z roweru i wyprzedzam ją prowadząc rower. Biedna dziewczyna nie wytrzymuje i w końcu odpuszcza. Schodzi z roweru.
Na Raczy odbijam w bok do schroniska. "Koleś! Gdzie jedziesz? Trasa idzie tu" słyszę za sobą. Wiem wiem...Jadę do schroniska napić się koli :-)
Z pełnym brzuszkiem i uśmiechem z zadowolenia wracam na trasę i powoli doganiam swoich znajomych.
Kurcze...co za piękny dzień.
Na metę wpadam po 17-tej.
Załapałem się nawet na ceremonię wręczania medali. Jestem wzruszony. W tym momencie wiem, że choćby nie wiem jaki był 4-ty etap to dam radę ukończyć Trophy.