Dzień 1
Czwartek, 23 czerwca 2011
· Komentarze(2)
W nocy gwiaździście. Rano wszytko mokre i pochmurno. Pada. Im później tym jednak pogoda ciut poprawia się.
Na oczach wszystkich blondynka z Danii wychodzi zademonstrować swoje wysportowanie i biegnie przed gimnazjum w krótkich spodenkach. He he. To był pierwszy i jedyny dzień, gdy wyszła pobiegać. Ukonczyła pierwszy etap ale drugiego dnia już nie pojechała.
Start oszałamiający. Ludzie z pierwszego sektora ruszyli jak z procy. Z każdym kolejnym dniem obswerwowałem jak ta prędkość startowa spada.
W południe wyszło słońce. Grzaliśmy się w niebieskich koszulkach przez cały dzień. Starałem się zupełnie nie męczyć by zupełnie wypoczętym stanąć na starcie dnia drugiego. I dobrze mi to szło do godziny 18-tej...gdzie mety nie było widać a do limitu czasowego była godzina. W dodatku trasa szła jakimiś bagnistymi i korzennymi ścieżkami gdzie traciło się sporo czasu nie posuwając do przodu.
Postanowiłem przyśpieszyć i wdepnięcie w pedały spowodowały całkowity zastój. Nogi odmówiły posłuszeństwa i zareagowały skurczami w całej objętości. Zszedłem z roweru i wolniutko na piechotkę posuwałem się do przodu. W końcu na poziomym terenie postanowiłem jechać. A czas uciekał. 18.30, 18.40, 18.50...
Zwątpiłem już, że zdążę przed 19tą...Ale mimo OTB na ostatnim dołku wpadłem na metę kilka sekund przed 19tą.
Cały plan oszczędzania nóg runął...
Wieczorem dałem radę trochę rozjeździć nogi podczas remontowania roweru i chwilę pobiegać po ciemku w lesie.
Na oczach wszystkich blondynka z Danii wychodzi zademonstrować swoje wysportowanie i biegnie przed gimnazjum w krótkich spodenkach. He he. To był pierwszy i jedyny dzień, gdy wyszła pobiegać. Ukonczyła pierwszy etap ale drugiego dnia już nie pojechała.
Start oszałamiający. Ludzie z pierwszego sektora ruszyli jak z procy. Z każdym kolejnym dniem obswerwowałem jak ta prędkość startowa spada.
W południe wyszło słońce. Grzaliśmy się w niebieskich koszulkach przez cały dzień. Starałem się zupełnie nie męczyć by zupełnie wypoczętym stanąć na starcie dnia drugiego. I dobrze mi to szło do godziny 18-tej...gdzie mety nie było widać a do limitu czasowego była godzina. W dodatku trasa szła jakimiś bagnistymi i korzennymi ścieżkami gdzie traciło się sporo czasu nie posuwając do przodu.
Postanowiłem przyśpieszyć i wdepnięcie w pedały spowodowały całkowity zastój. Nogi odmówiły posłuszeństwa i zareagowały skurczami w całej objętości. Zszedłem z roweru i wolniutko na piechotkę posuwałem się do przodu. W końcu na poziomym terenie postanowiłem jechać. A czas uciekał. 18.30, 18.40, 18.50...
Zwątpiłem już, że zdążę przed 19tą...Ale mimo OTB na ostatnim dołku wpadłem na metę kilka sekund przed 19tą.
Cały plan oszczędzania nóg runął...
Wieczorem dałem radę trochę rozjeździć nogi podczas remontowania roweru i chwilę pobiegać po ciemku w lesie.