Straciłem głos. Przeziębienie po wtorkowym bieganiu objawiło się na dobre w piątek. Ból gardła i zmiana głosu. Po dzisiejszym maratonie nie potrafię już mówić.
Głupie to szybkie jeżdżenie. Trzeba grzać i grzać. Goście z czołówki przejechali tą trasę ze średnią prawie 30km/h. Ja byłem w stanie tyle osiągnąć na płaskich szutrowych odcinkach mając szczęście jechać obok gościa który nadawał tempa. Przy drugiej pętli jadąc samemu nie przekraczałem 28 i mając końcową średnią na poziomie 21,6km/h. Niestety odczuwalne są dotkliwie przybrane ostatnio kilogramy. Ale jak tu schudnąć. Tyle pokus wokół.
Mimo nieprzychylnych prognoz pogody pojechałem. Zapłaciło sie i szkoda było kaski. Ale pogoda dopisała. Trochę mżyło, trochę mgły ale nie było źle. Pierwsze 30km sielankowo. Szutry, łagodne podjazdy i zjazdy. Szybko i przyjemnie. Słyszę jak koścista koleżanka rozmawia z kolegą "ooo...miało być tak trudno a tutaj tak średnio".. Grzałem na podjazdach i ostrożnie zjeżdżałem na zjazdach. Niewiele to dawało bo goście na fulach doganiali mnie na zjeździe siedząc wygodnie w siodełku. Dołujące trochę. Chyba powinna być dla nich inna kategoria.
No ale po 30km zjechaliśmy do Głuszycy i przejeżdżaliśmy obok zaparkowanych naszych samochodów. Część osób kończyło tutaj wyścig "mini" a część grzała na drugą stronę (wstyd przyznać ale pojawiła się w głowie myśl by sobie odpuścić i zakończyć razem z mini)
Tą trudniejszą stronę...Jechałem na ignitorach i tak sobie myślałem, że i na crossmarkach dałbym radę. Ale tylko do 34 kilometra. Zaczęło się..Błoto, kamienie, techniczne zjazdy po mokrych i korzenistych ścieżkach... fot. anka anka Starłem klocki z tyłu i zaliczyłem kilka miękkich gleb w krzakach. Na szczęście po odkręceniu na maksa śruby przy klamce znowu odzyskałem kontrolę i byłem w stanie pokonywać zjazdy siedząc na rowerze. fot. anka anka
fot. anka anka
fot. anka anka
fot. anka anka No, zmęczyłem się. Jeśli chodzi o kondycję...to cóż...Wyprzedzały mnie czasem dziewczyny a nawet panowie 50+. Pocieszające jest to, że teraz wyprzedzają mnie przynajmniej dziewczyny szczupłe i w miarę ładne :-)
wzbudziła dzisiaj małą sensację na basenie. Nawet pewien tatuś uczący córeczkę pływać kazał się dziewczynce zatrzymać i koniecznie popatrzeć jak to śmiesznie ten pan opalony jest. No coż. Pan się nie opalał na plaży. Poza tym wizyta na basenie po kilku miesięcznej przerwie. A wieczorem małe bieganko. Lepiej zawsze mi się pływało na koniec dnia, po rowerze czy po bieganiu. No cóż. Trzeba się przyzwyczaić. No i tak
Wiadomo - szanse na ich przeczytanie są bliskie zeru...ale to już tradycja. Tak rozpoczynam nowy sezon przygotowawczy. Zamówione zostały - biblia tratlonu i kniga o kraulu. Faza 2-ga to planowanie treningu...Planowanie to kończy się na 3 tygodnie przed startem gdzie dochodzę do wniosku, że jest zbyt późno. Faza 3cia. To trening. Rozpoczyna się hmm...a w zasadzie jest już rozpoczęta bo dzisiaj oprócz jazdy do pracy było też małe biegu.
Poza tym jest filmik z trophy 2011.
Cóż. Przerost formy nad treścią. Nie dorasta do pięt temu z 2010 mimo, że tamten robili amatorzy pasjonaci a ten robił fachowiec.
W końcu można odpocząć od roweru i wyjść pobiegać. Od marca prawie zaniechałem biegania i ciężko mi dzisiaj szło. Poza tym po 1001 próbach udało mi się skonfigurować flickrowego uploadera w komórce. Po zapchaniu jednego konta na flickrze założyłem drugie i po próbie zmiany konta w aplikacji wszystko padło. Ale znowu działa. Do 1001 razy sztuka. Tym samym do wczorajszego wpisu mogłem wkleić fotki zrobione telefonem po wyścigu. No i tak.
Podkusiło mnie i pojechałem na mazovii. Myślałem sobie...pojadę, trasy łatwe i jezdne to się rozruszam. Tylko nie przewidziałem, że będę chodził kilometrami czasem po kolana w gnojówie.
Woda zbierała się tam od tygodnia ale org (tu celowo pomijam nazwisko gościa który sam siebie określa mianem jednego z najlepszych kolarzy polskich) nie kiwnął palcem by pociągnąć trasę objazdem mimo, że na forum wrzało od tygodnia. Burza przed wyścigiem dopełniła formalności. Do rozjazdu fit praktycznie się szło a nie jechało. I to w śmierdzącej błotnej lawie.
Koniec końców straciłem na tyle czasu brnąc w brei, że nie załapałem się na giga. Ale kilka kilometrów po rozjeździe nie było mi żal. Znowu zaczęło się błoto i brnięcie w gównie. Na mecie oprócz wody i wody różowawej załapałem się tylko na kawałek banana. Nic więcej nie zostało. Brawa dla organizatora!! Brawo! Brawo!
Zła pogoda ma swoje zalety. Nie mam wtedy problemu by zmieścić mój rower na parkingu rowerowym w pracy. W poniedziałek i dzisiaj byłem jedyny. Wczoraj było ze cztery. Kilka ulic po drodze zalanych na amen. Wody po piasty. Ale wystarczy rozpędzić się, wysoko unieść nogi i modlić się by nie najechać na dziurę czy krawężnik.
o czym to ja myślałem jadąc do pracy? Hmmm...Z powrotem to rozważałem kupno drugiej, miejskiej ramy coby nie marasić i nie psuć głównego bajka. Chyba mi jednak odbiło. A poza tym myślę o czymś nowym co by mnie motywowało na przyszły rok podobnie jak trophy w tym. Chyba będzie to XTerra. Wyzwanie jest. Możliwe jest choć będzie ciężko. Jeszcze się z tym prześpię. No i tak.
.
MTB Trophy finisher 2011, 2012
Głupek Roku 2011 (biegłem 8km ze skręconą nogą..bieg ukończyłem..medal dostałem..tytuł przyznał mi dużurny lekarz w szpitalu)
Ironman 70.3 Austria 2013 finisher
Borówno Triathlon HIM 2013 finisher
...and on the road to ....hmm..chyba w końcu dobry czas by wyleczyć kontuzje
Po rocznej przerwie we wpisach znowu jestem.