Firmowe bieganie

Wtorek, 23 września 2014 · Komentarze(0)
Miało być niefajnie bo zimno i pada..a było mega fajowo. Po rannym basenie obkleiłem kolano kinesiotapem i dało radę. Nic a nic nie bolało...mimo ze na koniec robiliśmy rytmy i skoki na patykach+sprinty.



No i tak..

Bytomski

Niedziela, 21 września 2014 · Komentarze(4)
Kto by pomyslał, że trasa taka wyzywająca będzie...prawie jak bieganie pętelek w parku - pod górę, z górki i znowu.
Na 8mym kmie zaczęło boleć kolanko potem w drugiej nodze achilles..no pięknie. A ludzie cisnęli niemożliwie. Nie widać było tych oszczędzających się.













tmfoto.pl

Na 14km dogonił mnie R. pobiegł ze mną chwilę po czym spojrzał na mnie ze zdziwieniem i pobiegł dalej. Miało padać i do plecaka wziąłem kamizelkę pdeszczową i telefon z trackiem bo załozyłem konto na stravie. Nie padało. Wyszło słońce. Fajowo było



Oczy kleszcza, deser i pani "ja pie...lę"

Czwartek, 4 września 2014 · Komentarze(0)
Rano nie dało się spać, bo przyjechała pani "ja pier..lę". Ciężko to opisać ale pani rozpierducha operowała takim językiem, że nawet murarz na komunistycznej budowie poczulby sie nieswojo. Pani rozpierducha z panią Sabiną poszły na grzyby. Ja rowerem na basen. Przeginam z tym rowerem bo w nogach już czuć przemęczenie. Nic to. Wysiedze się w biurze to nogi odpoczną albo i nie.

Potem do Rudy na deser(y).
Podwójne cappuccino, lody, gofry i soki. Na koniec zamówiłem by jeszcze mnie po tym wszystkim ktoś posadził na rower bo jakoś wstać się nie chciało.

No i tak.
Wieczorem znowu klimatycznie. Podczolgałem się na wzgórze z karimatem by posiedzieć i popodziwiać widoki.  No i przykleszczył się taki jegomość. Gdy go strzepnąłem z nogi to ten na karimacie znowu uparcie w moim kierunku. Trudno. Dostał więc w ryj.

Nie było rano nawet gdzie usiąść by załozyć buty:


ciągnymy na ten basen...w nogach wata;


znowu lato


to było zaraz po kawie


hmm...czy koty mnie lubią?


a potem było to:


na resztki byli chętni:


tutaj panie wróciły i obrobiły już zebrane grzyby:


wiejsko-wakacyjne klimaty


śliwki są przesłodkie (to ostatnia która się zachowała na tej wysokości)


w górze jeszcze trochę jest


tutaj już wieczorowo


No i pan uparty..


no i ciemniej


No i panorama z miejsca leżenia (w tym białym domku w dole mieszkamy)


No i tak. Niech żyją wakacje

Czeskie cappuccino

Środa, 3 września 2014 · Komentarze(1)
Miało być lekko, przyjemnie i smakowicie - znaczy wyprawa do Czech. Na obiadek. Po piwko. Po czekoladę studencką.
Dotarłem do Broumova i obszedłem rynek chyba z 4 razy. Poza barem na rogu, który miał nawet na tablicy napisane "witamy przyjaciół z Polski" nic innego nie znalazłem. Wchodzę a tam jak u rzeźnika. Pierwsza sala to sklep mięsny. Widoki i zapachy po prostu powalały. Wywieszone na hakach kawałki mięs i wędlin. W środku dwa stoliczki. W drugiej sali niby lepiej bo 4 stoliczki i bez widoków...ale zapchane robotnikami z pobliskiej budowy. Co za ch..e miasto pomyślałem. Postanowiłem wynieść się z niego i zatrzymać się w pierwszym barze przy drodze. Długo nie musiałem szukać, bo już przy próbie wyjazdu z miasta na takowy natrafiłem...gdzie właśnie jadali miejscowi. Jedzenie średnie, kawa paskudna...znaczy cappuccino z proszku...ale prawdziwie czeskie.
Potem kierunek Mezimesti..do knajpy wojaka Szwejka...na pyszną zupę, normalną kawę i deserek...no i bezalkoholowe piwo.
Potem powrót i przez góry do Głuszycy, do Krajanowa, Włodowic i znowu przez góry...
Trochę się wypstrykałem :-/...ale wyszło słońce i znowu zrobiło się wakacyjnie.

Scinawka:



po drodze

po drodze:


po drodze


zaraz po wjezdzie do czech:


drzewny korytarz:


no i hit wyprawy - czeskie cappuccino:


knajpa jednak byla ok:


jedziemy dalej:


do knajpy Szwejka..na dobre cappuccino i zupkę


piwko oczywiście nie moje i bezalkoholowe


co ciekawe...to w kuflu do piwa podawali sztućce...
no i kawka


rowerek grzecznie czeka




jazda w kierunku granicy...w zasadzie to podjazda


przepiękny, dziki i gęsty las na samej granicy


no i coś co lubią faceci co nie byli w wojsku..i panienki pozujące na twardzelki czyli mtb


a na dole wyszło już słońce


i takie widoczki po bokach


czy ja kiedyś zmądrzeje...znowu na mtb skróty..
.

włodowice na dole



boczne selfie pod przejazdem pod torami


no..zmęczyłem się tutaj...

jakieś takieś


tu znalazłem nawet grzyba



no i dojechałem




Kot zrobił sobie selfie

Wtorek, 2 września 2014 · Komentarze(0)
Tak. To możliwe (kocie selfie): 


Potem jazda na basen.
Wkładam do tatanki (10l plecaczka na drugim planie w fotce powyżej) strój, klapki, ręcznik i ulocka. Ten ostatni daje niesamowity komfort - że po zostawieniu roweru pod basenem i popływaniu ten rower jeszcze tam będzie. Super sprawa. Wchodzi do plecaczka bez problemu. Mimo, że niby swoje waży - nie jest jakoś odczuwalny i nie przeszkadza. W niedzielę przejechałem tak prawie 100km i nie myślałem "o matko ale mi ciężko na plecach"

W dodatku w drodze powrotnej zajechałem do paru sklepów (ulock znowu się przydał) na zakupy : wiozłem butelkę wina, 3 pesto w słoiczkach, kawałek sera spaghetti ...sam zdziwiony ile rzeczy da się upchać.

Upychanie pod sklepem wyglądało jakoś tak:


ulockowany bike pod biedroną jakoś tak:


Napakowana tatanka jakoś tak:


Rozpakowana jakoś tak:


chociaż mam wrażenie, że cosik by dało jeszcze radę wepchnąć.

A dzisiaj w tej częśći świata pochmurno i deszczowo. 




A ten piesio na górze ma na imię Stefan...uff jak dobrze, że się tak nie nazywam..bo niby zwierząt nie powinno się nazywać imionami ludzkimi coby nie doprowadzać do niemiłych sytuacji. Ja kiedyś swojego labradorka nazwałem Baltazarek..bo mu pasowało to imię jak nic innego. Na szczęście nie spotkaliśmy żadnego ludzkiego Baltazara na swojej drodze.



No i tak.
Wieczorem bieganie. Prawe kolano zaczyna boleć...nie wiem czy to przeciążenie od zbiegania czy od tego, że się wypieprzyłem chyba w sobotę i trochę je potłukłem.


U Małgośki

Niedziela, 31 sierpnia 2014 · Komentarze(0)
Odzwyczaiłem się od górala. Jeździ mi się na nim teraz jak traktorem. Ciężki, wolny i trudny do rozbujania. Nie wiem skąd to się bierze. Myślę, że chyba z tego, że mam na nim inną pozycje niż na kolarce i że pracują ciut inne mięśnie w nogach i w innym ustawieniu. To samo wrażenie miałem gdzy jeździlem przez jesień, zime i wczesną wiosnę na góralu a potem siadłem na kolarkę. Miałem wrażenie jakbym pierwszy raz usiadł na rower a nogi trzęsly się ze słabosci.
No nic. Może jest to kwestia popracowania nad ustawieniem się na siodełku - tak by jazdy na nich uzupełniały się wzajemnie. Pomyslimy.
Rano zerknąłem na sat24.com. Widać na nim było nasuwajace się pasmo deszczowych chmur. Już zalewaly Niemcy i weszły na zachodnia Polske. Tak sobie obliczylem na oko, że za 1.5 -2 godziny pojawi się deszcz i tutaj. No nic. Zapakowałem do tatanki kurtkę, sucha bieliznę na zmianę, ochraniacze i membrane pod kask. Wyjechałem we mgle.


Kierunek Wambierzyce











W Wambierzycach chciałem kupić coś do pica (nic ze sobą nie zabrałem) , banany i może wafelki. Spożywczak w centrum był otwarty ale i otoczony miejscowymi chlejacymi poranne, niedzielne piwko. Ustawiłem rower przy samych drzwiach by widzieć go dobrze. "Weź go do środka jak się tak boisz" podśmiewał się jeden z nich. Nic.Jak dowiedli amerykanscy uczeni, po 2 piwach odwaga i elokwencja się zwiększa.
Potem w kierunku Polanicy i Kłodzka.





W Kłodzku byłem na koloniach chyba w 84 roku. Chciałem znaleźć szkołę w której nocowaliśmy, gdzie boisko otoczone było murem ze śladami po kulach (chyba egzekucjach) i zaczynała się tam fosa chyba no i dalej wejścia do labiryntów.
Szkołę znalazłem.Teraz to gimnazjum/liceum Reymonta.

Potem do centrum. Zapytałem się miejscowego gdzie tu można zjeść obiad..nie chcąc stołować się w rynkowych restauracjach przeznaczonych dla turystów. Trafiłem w dziesiątkę bo gość mnie pokierował do baru u Marysi. Obsługa i jedzenie super. Spragniony zamówiłem do pierogów 2 kompoty.





Potem wyjazd w kierunku Bardo. Zaczęło padać. Deszcz prześladował mnie już do końca…wzmagając się dość intensywnie koło Srebrnej Góry.





I deszcz






Takie coś siedziało w trawie przy drodze:



No i przez las

Ujęcie wody pitnej w Bardo


Pod górę na Srebrną Góręę


Nakaz skrętu w prawo..
.




Już widać twierdzę:


I szczęśliwy powrót:


Wszystko max przemoczone:


Intensywny weekend za mną. Jutro w końcu odpoczynek.

The perfect run

Sobota, 30 sierpnia 2014 · Komentarze(0)
Rano wyjazd rowerem na basen. Słonecznie. Po drodze szczekające pieski. Do kieszonki już na stałe wkładam kilka kamyków. Basen otwarty miał być od 11. Myślałem, że będzie sporo ludzi w godzinie otwarcia ale było pustawo. Na basenie spotykam poznanego wczoraj trenera z Wrocławia. Pływał sobie na torze obok. Popływałem.
Po to wziąłem rower (a nie pobiegłem) by nie zmęczyć nóg zbytnio przed bieganiem popołudniowym. Bo w planie miałem długie wybieganie. Właściciel kawiarni, w której zamówiłem kawę z lodami (ptfu paskudztwo), powiedział mi żebym wracał przez Ścinawkę - wtedy uniknę kilku ostrych podjazdów z mojej typowej drogi. Posłuchałem. Dojazd jednak nie okazał się prosty…i skończyłem w gęstym lesie na leśnych drogach na ostrych podjazdach. W dodatku nieoznakowanych. Nogi błagały o litość. Sunąc też czasem bezdrożami w końcu wyjechałem prawie do początku swojej drogi objeżdżając Górę Św. Anny..i zaliczyłem normalnie ostatnie podjazdy.


Nogi trzęsły mi się jak galareta od zmęczenia. Poleżałem jednak z 30min z nogami do góry i poszedłem o 16tej zrobić długie wybieganie.
Biegło się przecudnie. Bosko. Bosko. Bosko. Raz w roku mam taki dzień, w którym biega się w sposób szczególny. Nie tylko na endorfiny ale z uwagi na otoczenie i pogodę. I w 2014 to było dzisiaj. Przy pierwszym przystanku wyłączył mi się telefon z endomondo..więc track trasy nie powstał. A szkoda. Liczę, ze 20km to przebiegłem. Może i więcej.





























Na koniec nawet wyszło słońce. Dotarłem padając ze zmęczenia i pragnienia. Pani Sabina uratowała mi życie i zrobiła mi cały dzban kompotu. Byłem tak spragniony, że wypiłem od razu cały. Chyba ze 2.5 litra. Potem jeszcze piłem i piłem…i piłem. I tylko myślałem, kiedy zacznie się bieganie na sikanie. I o dziwo! Nie zaczęło się. Nie wysikałem tych 5-6 litrów które wypiłem po powrocie (nie licząc dwóch piwek) :-)

Muszą kur..być dwie pany żeby wyjazd był udany

Niedziela, 10 sierpnia 2014 · Komentarze(0)
Miało być leżenie w łóżku do obiadu...ale nie było..bo przyszedł sms "to dawaj, za godzine pod wieżą"
No to wybyłem, dopompowuje koła, wybiegam. Sprawdzam - rower jest, kask jest, ja jestem, klucze do auta są..-wszystko jest. Jadę 100m, stawiam rower pod autem otwieram bagażnik a tu "jebudu" eksplodowalo przednie koło. Sprawdzam czy opona cała - cała! Wyrzucciło ją tylko z jednym miejscu z obręczy.
No więc jadę. Dojechałem, zmieniam dętkę i jedziemy z Sufą na kółeczko...gdzieś.

kręcimy

fajna traska bo dużo cienia

potem pływamy


a potem znowu



aż mi Sufa zaczął uciekać... i gonię i gonię i dogodnić nie mogę. Patrzę na tył - a tam resztki powietrza w kole :-/ Znowu pana.



a tu się leje z kolegi 8 pot:


A tu słoneczko zachodzić zaczyna


i tu dolny sprint


a tu musieliśmy ustąpić


No i końcówka


Iśmy dojechali.

Najpierw padła bateria..zaraz potem ja

Sobota, 9 sierpnia 2014 · Komentarze(0)
Bieganie najlepszą trasą biegową na świecie...Opuszczony trening w zeszłym tygodniu zrobil swoje. Przeliczylem się. Ostatnie km szedłem pieszo - zaraz po tym jak padła bateria.


smażenie na betonie 2

Niedziela, 27 lipca 2014 · Komentarze(0)
Leżę i czekam czy będzie udar słoneczny czy nie :-/ Na razie jest dobrze.
20km


60km


to nie pamiętam




strade bianche w zendeku


tu po wyjeździe z lasu... znowu patelnia


Tutaj się k...a powietrze wzięło i uciekło...wymiana dętki


tutaj, żeby se taki jeden nie myślał, że tylko ona ma dużą dupę