The perfect run

Sobota, 30 sierpnia 2014 · Komentarze(0)
Rano wyjazd rowerem na basen. Słonecznie. Po drodze szczekające pieski. Do kieszonki już na stałe wkładam kilka kamyków. Basen otwarty miał być od 11. Myślałem, że będzie sporo ludzi w godzinie otwarcia ale było pustawo. Na basenie spotykam poznanego wczoraj trenera z Wrocławia. Pływał sobie na torze obok. Popływałem.
Po to wziąłem rower (a nie pobiegłem) by nie zmęczyć nóg zbytnio przed bieganiem popołudniowym. Bo w planie miałem długie wybieganie. Właściciel kawiarni, w której zamówiłem kawę z lodami (ptfu paskudztwo), powiedział mi żebym wracał przez Ścinawkę - wtedy uniknę kilku ostrych podjazdów z mojej typowej drogi. Posłuchałem. Dojazd jednak nie okazał się prosty…i skończyłem w gęstym lesie na leśnych drogach na ostrych podjazdach. W dodatku nieoznakowanych. Nogi błagały o litość. Sunąc też czasem bezdrożami w końcu wyjechałem prawie do początku swojej drogi objeżdżając Górę Św. Anny..i zaliczyłem normalnie ostatnie podjazdy.


Nogi trzęsły mi się jak galareta od zmęczenia. Poleżałem jednak z 30min z nogami do góry i poszedłem o 16tej zrobić długie wybieganie.
Biegło się przecudnie. Bosko. Bosko. Bosko. Raz w roku mam taki dzień, w którym biega się w sposób szczególny. Nie tylko na endorfiny ale z uwagi na otoczenie i pogodę. I w 2014 to było dzisiaj. Przy pierwszym przystanku wyłączył mi się telefon z endomondo..więc track trasy nie powstał. A szkoda. Liczę, ze 20km to przebiegłem. Może i więcej.





























Na koniec nawet wyszło słońce. Dotarłem padając ze zmęczenia i pragnienia. Pani Sabina uratowała mi życie i zrobiła mi cały dzban kompotu. Byłem tak spragniony, że wypiłem od razu cały. Chyba ze 2.5 litra. Potem jeszcze piłem i piłem…i piłem. I tylko myślałem, kiedy zacznie się bieganie na sikanie. I o dziwo! Nie zaczęło się. Nie wysikałem tych 5-6 litrów które wypiłem po powrocie (nie licząc dwóch piwek) :-)

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!