Czeskie cappuccino
Środa, 3 września 2014
· Komentarze(1)
Miało być lekko, przyjemnie i smakowicie - znaczy wyprawa do Czech. Na obiadek. Po piwko. Po czekoladę studencką.
Dotarłem do Broumova i obszedłem rynek chyba z 4 razy. Poza barem na rogu, który miał nawet na tablicy napisane "witamy przyjaciół z Polski" nic innego nie znalazłem. Wchodzę a tam jak u rzeźnika. Pierwsza sala to sklep mięsny. Widoki i zapachy po prostu powalały. Wywieszone na hakach kawałki mięs i wędlin. W środku dwa stoliczki. W drugiej sali niby lepiej bo 4 stoliczki i bez widoków...ale zapchane robotnikami z pobliskiej budowy. Co za ch..e miasto pomyślałem. Postanowiłem wynieść się z niego i zatrzymać się w pierwszym barze przy drodze. Długo nie musiałem szukać, bo już przy próbie wyjazdu z miasta na takowy natrafiłem...gdzie właśnie jadali miejscowi. Jedzenie średnie, kawa paskudna...znaczy cappuccino z proszku...ale prawdziwie czeskie.
Potem kierunek Mezimesti..do knajpy wojaka Szwejka...na pyszną zupę, normalną kawę i deserek...no i bezalkoholowe piwo.
Potem powrót i przez góry do Głuszycy, do Krajanowa, Włodowic i znowu przez góry...
Trochę się wypstrykałem :-/...ale wyszło słońce i znowu zrobiło się wakacyjnie.
Scinawka:

po drodze

po drodze:

po drodze

zaraz po wjezdzie do czech:

drzewny korytarz:

no i hit wyprawy - czeskie cappuccino:

knajpa jednak byla ok:

jedziemy dalej:

do knajpy Szwejka..na dobre cappuccino i zupkę

piwko oczywiście nie moje i bezalkoholowe

co ciekawe...to w kuflu do piwa podawali sztućce...
no i kawka

rowerek grzecznie czeka


jazda w kierunku granicy...w zasadzie to podjazda

przepiękny, dziki i gęsty las na samej granicy

no i coś co lubią faceci co nie byli w wojsku..i panienki pozujące na twardzelki czyli mtb

a na dole wyszło już słońce

i takie widoczki po bokach

czy ja kiedyś zmądrzeje...znowu na mtb skróty..
.
włodowice na dole

boczne selfie pod przejazdem pod torami

no..zmęczyłem się tutaj...

jakieś takieś

tu znalazłem nawet grzyba

no i dojechałem
Dotarłem do Broumova i obszedłem rynek chyba z 4 razy. Poza barem na rogu, który miał nawet na tablicy napisane "witamy przyjaciół z Polski" nic innego nie znalazłem. Wchodzę a tam jak u rzeźnika. Pierwsza sala to sklep mięsny. Widoki i zapachy po prostu powalały. Wywieszone na hakach kawałki mięs i wędlin. W środku dwa stoliczki. W drugiej sali niby lepiej bo 4 stoliczki i bez widoków...ale zapchane robotnikami z pobliskiej budowy. Co za ch..e miasto pomyślałem. Postanowiłem wynieść się z niego i zatrzymać się w pierwszym barze przy drodze. Długo nie musiałem szukać, bo już przy próbie wyjazdu z miasta na takowy natrafiłem...gdzie właśnie jadali miejscowi. Jedzenie średnie, kawa paskudna...znaczy cappuccino z proszku...ale prawdziwie czeskie.
Potem kierunek Mezimesti..do knajpy wojaka Szwejka...na pyszną zupę, normalną kawę i deserek...no i bezalkoholowe piwo.
Potem powrót i przez góry do Głuszycy, do Krajanowa, Włodowic i znowu przez góry...
Trochę się wypstrykałem :-/...ale wyszło słońce i znowu zrobiło się wakacyjnie.
Scinawka:

po drodze

po drodze:

po drodze

zaraz po wjezdzie do czech:

drzewny korytarz:

no i hit wyprawy - czeskie cappuccino:

knajpa jednak byla ok:

jedziemy dalej:

do knajpy Szwejka..na dobre cappuccino i zupkę

piwko oczywiście nie moje i bezalkoholowe

co ciekawe...to w kuflu do piwa podawali sztućce...
no i kawka

rowerek grzecznie czeka


jazda w kierunku granicy...w zasadzie to podjazda

przepiękny, dziki i gęsty las na samej granicy

no i coś co lubią faceci co nie byli w wojsku..i panienki pozujące na twardzelki czyli mtb

a na dole wyszło już słońce

i takie widoczki po bokach

czy ja kiedyś zmądrzeje...znowu na mtb skróty..
.

włodowice na dole

boczne selfie pod przejazdem pod torami

no..zmęczyłem się tutaj...

jakieś takieś

tu znalazłem nawet grzyba

no i dojechałem