Gdybym pisał sam dla siebie to byłaby to notka w stylu: Sobota 40minut pływania i 50zdychania, obiad, 65minut biegania i 15zdychania. Basen musiałem wykupić na 2godziny. Każdy kto pływa to wie, że wakacje to jedna wielka kicha - bo większość krytych basenów ma przerwy technologiczne i trzeba sobie jakoś radzić. Tak więc mając plan 1.5godz plywania trzeba zapłacić za dwie bo w tym co był otwarty nie ma czujników czasu. Ratownik wygania wszystkich z basenu o pełnej godzinie...więc założyłem swój czerwony czepek z napisami po bokach "selfish" i "ironman" i z wypiętą klatą zakomunikowałem ratownikowi, że ja na dwie godziny. Po 40 miutach miałem już jednak dość. Ale wyjść raz że głupio, dwa, że trochę bez sensu. Płynąłem stylem zmęczonym przy każdym oddechu na lewo zerkając czy aby ratownik nie zabiera się do ratowania mnie.
No i tak. Obiad, a potem bieganie. Biegło się świetnie. Temperatura ok 20C, zachmurzenie z przejaśnieniami. Po prostu wymarzony dzień. Zrobiłem kółeczko do centrum handlowego i wzdłuż obwodnicy na most. Zaraz przy wbieganiu rozwiązał mi się prawy but. Stanąłem i pokłoniłem się rzece zawiązując przy okazji buta. Potem do skrzyżowania i z powrotem przez most drugą stroną. Rozwiązał się lewy but - znowu pokłon. Jak widać bez pokłonu nie da rady. Rzekom jak i górom należy się szacunek. Tak nawiasem dopiero na tym moście zorientowałem się, że zapomniałem podkleić stopy kinesiotapem.. Ups :-/ Podczas wchodzenia do domu czuję że coś mi chodzi po łydce...patrze się a tu osa. Kurde...co jest? Co roku żądli mnie osa podczas treningu...Tym razem zdążyłem ją strzepnąć...no i potem zgładzić podczas ataku paniki.
No i tak. Treningi zaliczone...można cieszyć się sobotą. Wreszcie.
Przeczytałem kiedyś w poradniku biegacza, że po dwóch tygodniach przerwy w treningu kondycja spada o połowę. No i gdybym przyjął to za prawdę to bym się uspokoił bo to tak właśnie jest u mnie. Miesiąc czasu przerwy w bieganiu, dwa miesiące od przebiegnięcia maratonu a mam problemy by biec przez godzinę.
Mimo, że w teorii kilka stopni mniej to jednak ta odczuwalna przez mój organizm była większa. Lało mi się praktycznie z nogawek długich spodni (przed treningiem). Jazda na rowerze ma jednak ten plus, że im się jedzie szybciej tym bardziej dmucha i jest przyjemniej.
Podczas drugiej pętli gość, którego wyprzedzałem na moście nagle postanowił zmienić kierunek i krzycząc "ja pie...lę" ledwo zdołałem się zmieścić. Słysząc że coś do mnie gada zatrzymałem się, odwróciłem i zapytałem się czy ma jeszcze jakieś "wąty". Ten wyciągnął słuchawki z uszu i powiedział, że tylko przepraszał, że zajechał drogę. No dobra.
Ludzie! Nie jedźcie w słuchawkach! (silvian to też do Ciebie) Nie macie ku..a wyobraźni, że przez to może dojść właśnie do takich sytuacji. Może i fajnie się jeździ ale tak samo i na nartach i tak samo i na rowerze..i na rolkach. Nie wiecie co się za wami dzieje.
W każdym regulaminie triathlonowych zawodów ironman jest napisane : nie wolno w uszach mieć nic. Ani pływając, ani jadąc ani biegnąć. Proste. Nie siedzi się też na kole - obowiązkowy 10m odstęp. I tylko dzięki niemu tych 1800 ludzi którzy startują nie zabija się na rowerach.
Dzisiaj solo (w zeszłym tygodniu z Matteo). Miało padać, nie padało. Wyjazd z miasta nową trasą...trochę lepszy (mniejszy ruch) i przyjaźniejszy szosowcom...Niestety wkrótce czekał mnie ok 6km odcinek zniszczonej drogi gdzie raczej trzeba było stać na pedałach.
To samo podczas wjazdu do miasta...najpierw dobrze, niestety w centrum to już "kiblowanie" na światłach i skakanie po krawężnikach i torach. Z powodów terenowych więc rekordu nie było.
No i próbowałem dzisiaj odnowioną aplikację endomondo...która działa na mojej starej nokii. Ku zdziwieniu po ponad 3 godzinach jazdy nie spadła ani jedna kreska na baterii (mimo, ze moduł gps był włączony). Piknie. W sklepie z colą zrobiłem "stop" i już wszytko się załadowało.
W południe pływanie - równo godzinka, podczas którego zrobiłem dwa głębokie łyki basenowej wody...brrr..No niestety...Ryzyko sportowe. Mam tylko nadzieję, że jakoś wody tutaj znacznie lepsza.
Wieczorem w końcu odważyłem się na bieg...po ponad miesięcznej przerwie. Rozciągam, robię masaże i okłady z lodu... i mam wrażenie, że w końcu czuć poprawę. Po biegu bez większych dolegliwości...
Wieczorna wyprawa z Catalinem do lasu na góralach. Chłop chyba złapał bakcyla...dyszał i klnął pod górę ale po zapakowaniu się do auta od razu zaczął mówić o następnym razie.
No, a ja od dzisiaj już jestem maratończykiem...Uff..nie był ani to mój dzień, ani się do niego nie przygotowywałem -...ani nawet pogoda nie była dobra - bo parno, przedburzowo ciepło i w większości słońce... taki spontaniczny bieg..po "połówce" Ironmana, którą ukończyłem dwa tygodnie temu. Plan miałem taki by przebiec przynajmniej półmaraton i coś jeszcze... Tak, ze 30km..by zrobić mały kroczek w stronę całego dystansu. Niewtajemniczonym wyjaśnię, że jest seria takich biegów w Katowicach, gdzie biega się po parku lub lesie po pętli i można biec ile się chce lub może. Można spróbować zmierzyć się praktycznie z każdym biegowym dystansem - nawet od jednej pętli. Rozdzielono jednak grupę tych co chcieli biec cały dystans z pozostałymi - a ja czując się jak niezdarny matołek odszedłem na start z grupą "maratońską". A nuż się uda, pomyślałem.
Z każdą pętlą (10 pętli po ok 4km) wyglądałem coraz bardziej jak zombi...Ale metodą "dokończę pętlę a potem zadecyduję czy biec dalej" dobrnąłem do 8 mej pętli...a wtedy wiadomo...pomaga psycha. Czuję się jak po jakiejś transcendalnej podróży wewnętrznej, podczas której prowadziłem ze sobą dialog (biegło się raczej samemu - mając kilkanaście lub kilkadziesiąt metrów przed i za sobą jakiegoś biegacza) często w reakcji na kolejne bolączki. W głowie obijało się gdzieś usłyszane zdanie jakiegoś znanego triathlonisty- ironmana "overcoming pain shows how strong mentally you are"...Swoje zmęczenie obserowowałem na serii kałuż, które były ok 3km. Przy pierwszej pętli skakałem przez nie jak baletnica. Przy ostatnich rozchlapywałem wodę na boki jak kilkutonowy czołg.
No i tak jak chciałem - swój pierwszy maraton ukończyłem w Katowicach w kameralnej atmosferze...będąc witany imiennie na mecie przez superrunnera Augusta Jakubika (42maratony w 42 dni). Chyba każdy kto kończy swój pierwszy maraton zapamiętuje ten moment na długo... Kolega K. mówił, że zapamiętał napis "42.195"..a mi w uszach mimo, że jestem wzrokowcem została właśnie ta zapowiedź : "do mety zbliża się właśnie (tutaj moje imię i nazwisko), który przebył cały maraton".
Siedzę w fotelu od godziny i nawet nie mam ochoty ściągać butów by ocenić straty. Dobrze się siedzi ;-)
.
MTB Trophy finisher 2011, 2012
Głupek Roku 2011 (biegłem 8km ze skręconą nogą..bieg ukończyłem..medal dostałem..tytuł przyznał mi dużurny lekarz w szpitalu)
Ironman 70.3 Austria 2013 finisher
Borówno Triathlon HIM 2013 finisher
...and on the road to ....hmm..chyba w końcu dobry czas by wyleczyć kontuzje
Po rocznej przerwie we wpisach znowu jestem.