:-) Jak teraz płynę wolno to płynę szybko. Jak chcę szybko to płynę wolno. Dziwnie to brzmi, ale bardzo dokładnie ujmuje to moje obecne umiejętności. Dzisiaj znowu jestem wykończony. W dodatku ćwiczyłem na drugim torze...praktycznie pod nosem siedzącej na fotelu pani ratownik. Jej osłupiała mina opisywała chyba najlepiej to co dzisiaj robiłem :-) Ale nic. Byle do przodu.
To chyba pierwszy tydzień gdzie udało mi się całe pięć dni dojeżdżać do pracy rowerem. Pogoda dopisała, choć dzisiaj to uratowała mnie zapasowa koszulka, którą woziłem w plecaku. Mimo, że miałem na sobie koszulkę i cienką bluzę to rano po kilometrze jazdy zacząłem trząść się z zimna. Dołożenie trzeciej warstwy pomogło. No coż...Idzie jesień.
A poza tym dzisiaj moja czwarta wizyta na siłowni. Zerwałem bezpiecznik na bieżni zahaczając ręką o dyndający sznurek :-). Drugi wniosek to, że czas zmienić ćwiczenia lub obciążenia...bo po wyjściu z siłowni w zasadzie nie czuję, że w ogóle tam byłem. No i tak.
Rano w łóżku dezycje podejmuje się łatwiej. Dzisiaj uznałem, że potrzebuję regeneracji i nie poszedłem biegać. A w planie było godzinne ranne bieganko na bieżni. Tak czy owak o ile dobrze pamiętam to kiedy wychodziłem na poranny trening mimo uczucia zmęczenia (które interpretowałem jako lenistwo) to do niczego dobrego to nie doprowadziło. Więc pretensji do siebie nie mam.
No i standardowo. Rowerkiem do pracy. Myślę, że trzeba wykorzystywać każdy pogodny dzień w tym roku.
Uff...Dawno się tak na basenie nie zmęczyłem. A wszystko przez to, że postanowiłem popracować nad polepszeniem techniki pływania. Znalazłem na youtube filmiki instruktażowe z podstaw kraula. No i w końcu pierwsze ćwiczenia w pływaniu pod powierzchnią wody....Ja pierdykam. Zmęczyłem się. Ale jednocześnie pływanie znowu sprawia mi sporo satysfakcji.
A potem rowerkiem do pracy...i z pracy. Pogoda naprawdę udana.
Po wyłączeniu budzika rano dalej nie chciało się iść na basen. Po co się w sumie zmuszać. Nie poszedłem. Za to pojechałem do pracy rowerem. Szybko, przyjemnie. Nie zmieniłem tylko kół na asfaltowe i ścierałem na chodnikach i ścieżkach rowerowych swoje piękne opony XC.
No i tak. Zrobiłem nawet jakąś fotkę rano ale wkleję ją później.
Postanowiłem odkurzyć lustrzankę i popstrykać fotki w czasie maratonu. Sam nie startowałem z uwagi na niedawne skręcenie nogi ale wolno pojeździć po lasku i popstrykać fotki swojej drużynie wydawało się zadaniem w sam raz dla mnie. Wieczorem na szybko przewertowałem książkę poświęconą ustawieniom do zdjęć sportowych. Dam radę, pomyślałem. Pstrykałem i pstrykałem, każdemu kto się podwinął. Czasem z wielkim poświęceniem dając się zjadać żywcem komarom...ale cóż... Efekt nie jest zadowalający. W zasadzie totalna klapa :-((
95 fotek na 100 pstrykniętych jest do bani. Albo nieostre, albo prześwietlone albo zamazane. Oprócz tego, że nie mam praktycznie żadnego doświadczenia w robieniu dynamicznych zdjęć to prawie rok w ogóle nie używałem lustrzanki. Pociesza mnie fakt, że te, które jakoś wyszły są całkiem fajne.
Tak czy owak. Nie jest łatwo pstrykać prostą amatorską lustrzanką pędzącym pociskom dodatku w takich kontrastach. Ale cosik się tam nauczyłem. Następnym razem będzie lepiej. Obiecuję :-)
Miało dzisiaj padać. Ale wizja jechania samochodem do pracy i stania w korkach sprawiła, że wolałem zapakować do plecaka kurtkę przeciwdeszczową i doczepić tylny błotnik. Nie padało. Prognoza pogody się rozmyśliła.
Ale cóż...idzie jesień...idą ciemności... Będzie trzeba znowu pomyśleć nad sztucznym oświetleniem drogi.
W drodze powrotnej stuknąłem w merca. Dziwnie to brzmi ale gość stanął luksusowym mercem na osiedlowym wyjeździe akurat przecinając ścieżkę rowerową. Gdy się popatrzył w moją stronę podniosłem rękę gestykulując "panie, co pan robisz"....i nie zdążyłem przez to złapać za hamulec :-)) Bum! Najdziwniejsze jest to, że gość zamiast wyskoczyć i obejrzeć czy nie ma ryski po prostu nacisnął gaz i tyle go było. Ja też nie czekałem tylko dałem przysłowiową strzałę :-)) No i tak.
czyli jak złamałem jedną ze złotych zasad opublikowanych w Fortune w cyklu "The best advice I ever got". A wszystko przez to, że warsztat, w którym zostawiłem samochód był czynny tylko do 17-tej. W każdym razie tak twierdził jego właściciel. Będąc 100m od przystanku tramwajowego, skąd miałem wyruszyć w kierunku warsztatu, zobaczyłem wjeżdżający na niego tramwaj. Ten tramwaj. I w zasadzie wybór był prosty...wszystko albo nic. Ruszyłem więc kulejąc półbiegiem, usztywniając nogę w kostce jak to tylko możliwe bo ograniczyć ból i zapobiec skręceniu. Jakoś zdążyłem. Efekt tego biegu okazał się jednak zaskakujący. Wieczorem poczułem wyraźną poprawę. Usiadłem na rowerze stacjonarnym i zwiększałem opór od najniższego do prawie najwyższego. Zero bólu. Szokujące. Tak więc dnia dzisiejszego wsiadłem na rower i po ponad 3 tygodniach przerwy pojechałem do pracy rowerem. Wolno i ostrożnie ale dojechałem...a potem wróciłem.
p.s Dotarłem do warsztatu samochodowego o 16.55. Zamknięty na cztery spusty. Nie wiedziałem czy śmiać się czy płakać.
.
MTB Trophy finisher 2011, 2012
Głupek Roku 2011 (biegłem 8km ze skręconą nogą..bieg ukończyłem..medal dostałem..tytuł przyznał mi dużurny lekarz w szpitalu)
Ironman 70.3 Austria 2013 finisher
Borówno Triathlon HIM 2013 finisher
...and on the road to ....hmm..chyba w końcu dobry czas by wyleczyć kontuzje
Po rocznej przerwie we wpisach znowu jestem.