Never run for a bus
Wtorek, 6 września 2011
· Komentarze(2)
czyli jak złamałem jedną ze złotych zasad opublikowanych w Fortune w cyklu "The best advice I ever got". A wszystko przez to, że warsztat, w którym zostawiłem samochód był czynny tylko do 17-tej. W każdym razie tak twierdził jego właściciel. Będąc 100m od przystanku tramwajowego, skąd miałem wyruszyć w kierunku warsztatu, zobaczyłem wjeżdżający na niego tramwaj. Ten tramwaj. I w zasadzie wybór był prosty...wszystko albo nic. Ruszyłem więc kulejąc półbiegiem, usztywniając nogę w kostce jak to tylko możliwe bo ograniczyć ból i zapobiec skręceniu. Jakoś zdążyłem.
Efekt tego biegu okazał się jednak zaskakujący. Wieczorem poczułem wyraźną poprawę. Usiadłem na rowerze stacjonarnym i zwiększałem opór od najniższego do prawie najwyższego. Zero bólu. Szokujące.
Tak więc dnia dzisiejszego wsiadłem na rower i po ponad 3 tygodniach przerwy pojechałem do pracy rowerem. Wolno i ostrożnie ale dojechałem...a potem wróciłem.
p.s
Dotarłem do warsztatu samochodowego o 16.55. Zamknięty na cztery spusty. Nie wiedziałem czy śmiać się czy płakać.
No i tak.
Efekt tego biegu okazał się jednak zaskakujący. Wieczorem poczułem wyraźną poprawę. Usiadłem na rowerze stacjonarnym i zwiększałem opór od najniższego do prawie najwyższego. Zero bólu. Szokujące.
Tak więc dnia dzisiejszego wsiadłem na rower i po ponad 3 tygodniach przerwy pojechałem do pracy rowerem. Wolno i ostrożnie ale dojechałem...a potem wróciłem.
p.s
Dotarłem do warsztatu samochodowego o 16.55. Zamknięty na cztery spusty. Nie wiedziałem czy śmiać się czy płakać.
No i tak.