Jeśli ktoś był nieusatysfakcjonowany trasą w Daleszycach to chyba ktoś kto lubi Mazovię. Trasa...ech...rozkosz i udręka. Pionowe zjazdy, podjazdy, singletracki, jazdy kamienistymi grzbietami gór, piękne widoki, wiejskie, kolorowe chaty, niesamowity zapach lasu, dzikie ścieżki, gałęzie, koleiny, miejscowi częstujący piwem po drodze, przejazdy przez rzeczki.
To mój najlepszy górski maraton na jakim byłem. Trasa wytyczona świetnie, oznakowana idealnie. Jedyny minus i to duży to półtoragodzinna kolejka do zapisów i związane z tym ponad półtoragodzinne opóźnienie startu. Ale warto było czekać.
Po 55tym kilometrze podjeżdża się coraz ciężej. Po 60-tym ledwo da się jechać pod górę. Ludzie masową kręcą na najmniejszej tarczy na prawie poziomych ścieżkach. Po bokach siedzą goście i masują uda. Na mecie przy bufecie grobowa cisza. Każdy rzuca się na napoje i ciastka i wcina w milczeniu nie zwalniając miejsca.
p.s. Koło 6-7 km po dość agresywny i trudnym technicznie zjeździe wjazd na ubitą twardą drogę. Na drodze jednak trzesię i przede mną kolejno ukazuje się chyba ze 6 leżących na środku bidonów. Pogubili chłopaki bidony - myślę. Spoglądam na dół by zerknąć na swój - a koszyk pusty :-))). Ja też zgubiłem. Kurde. ..
Jak ja k.. kocham te ślęczenie nad rowerem przed maratonem. O tyle, dobrze, że po wymianach mam coraz to więcej nowych komponentów i serwis sprowadza się tylko do przeczyszczenia i ew. regulacji.
Jutro maraton w Daleszycach. Zapowiada się bardzo dobrze. A jak będzie to się przekonamy. W przedniej przerzutce brakuje jednej spręzynki - 8mki...która wydaje mi się miała tylko zadanie stabilizować obejmę. Wyciąłem kawałek gumki z zapasowych wkładek słuchawkowych i założyłem. Zrobiłem rundę serwisową i wydaje się być ok. Mam nadzieję, że do jutra guma się nie rozpuści w smarach i brunoxowych oparach. No i tak..
W drodze do pracy natrafiłem na zaparkowany na środku ścieżki samochód marki Fiat. Klnąc pod nosem zszedłem z roweru i próbowałem zmieścić się na suchym kawałku betonu...obok błotko. W środku siedział kierowca, który niezbyt się poczuwał do zjechania. Wyciągnąłem telefon i pokazowo pstryknąłem zdjęcie. "Zaraz wyjdę i kopnę ci w ten telefon" odgrażał się kierowca. A wyjdź...Czekam. W końcu zapalił silnik i odjechał.
znaczy pierwsze po pracy bieganie w tym roku. Już zapomniałem, że przecież można biegać wieczorem. Ale fajniście! Mała pętelka na rozgrzewkę - pod koniec w lekkim, wiosennym deszczu. Sama przyjemność. No i tak.
Było super. W nocy przez okno w dachu widać było gwiazdy. Rano czyste niebo..Zimno ale słońce szybko nagrzewało niebieską kurtkę. Po drodze napełniłem bidony w źródełku. I start ...tym razem najpierw prawą stroną. Po drodze zatrzymałem się pstryknąć zdjęcie. Ile mi to mogło zająć 15..30 czy całą minutę. Podczas kolejnego postoju na fotkę spojrzałem na zegarek ...wyciągnięcie aparatu i pstryknięcie parę fotek do momentu ruszenia to około 50 sekund.
Specjalnie dla Silviana fotka amorka w akcji:
i fotka z przodu:
I początek zjazdu:
Podczas drugiej pętli zjadłem banana i bardzo chciałem wyrzucić gdzieś skórkę daleko od drogi. Zgnije a do tego czasu nie będzie straszyc swoim widokiem Zamachnąłem się mocno i wrzuciłem w największe krzaki. Zamach był na tyle mocny że skręciłem gwałtownie kierownicą, tak że mało nie zaliczylem gleby. Wyrzucona skórka wywołała jednak poważne konsekwencje. W krzakach zatrzepotało i nagle do pędu zabrała się cała sarnia rodzina...4 lub 6 ogromnych saren i jeleni. Ech...
Przy drugiej pętli turyści.
Na koniec talerz kwaśnicy i cappucino przyrządzone przez ładną brunetkę.
Wypad z nowym amorkiem. Niebo dla rąk. Na koniec zachcialo mi się skakać i malo mi tylne koło nie wyleciało z ramy. Jutro trzeba sprawdzić czy nie ma poważniejszych uszkodzeń. 53.40 klasyk i 58.1 lewa
Odczuwalny wzrost formy co mnie bardzo cieszyło. Pogoda - zanim wypakowałem rower zdążyłem zmoknąć, wyschnąć i zostać przewiany przez silny wiatr. Jechałem w ciepłej czapce z daszkiem...kask mając przyczepiony do plecaka. Na całe szczęście powyżej pewnego progu prószył tylko śnieg a nie deszcz.
Podczas feralnego skoku wyleciał bidon i updał prosto na dziubek wyłamując dziurę na 3 palce.
Tak czy owak jeździło się super. Po prostu rozkosz... Przemarznięty i przewiany leżąc pod kołdrą marzyłem o upałach..Nie wiedziałem, że wbrew nieprzychylnym prognozom pogody na niedzielę, moja prośba zostanie wysłuchana.
Zaczynam lubić pomarańczową Tatonkę...Może nie idealna ale lekka i mieści się do niej kurtka, 4 banany, czekolada, podręczna apteczka i cały komplet czapek..no i aparat.
Wczoraj wymienilem w serwisie amorek. Odbior rowerka miałem na 18-tą. Przyszedłem o 19tej ale jeszcze nie był zrobiony. W sumie i dobrze bo miałem okazję patrzeć na ręce serwisantom zadając im przy tym dziesiątki pytań. A da się potem zmienić skok? A który łańcuch jest lepszy? A kiedy wymienić łozysko? Czy 1000 km na BB51 to dużo czy malo? A w środku jest olej czy powietrze?... Stary amor położyłem na wagę 2.1kg razem ze sterami...nowy 1.7kg. Do tego wymieniłem stery, mostek i kierownice. Po 10 latach ze oryginalnego Treka zostały jak na razie : rama, przerzutki i hamulce. Hamulce i przerzutki mimo, że ciągle sprawne zamierzam i tak wymienić wkrótce.
Pierwsza pętla była wyzwaniem dla psychiki. Jechałem zachowawczo. Straszny tłum. Dziewczyna z Welodromu wiła się nerwowo między gęsiego jadącymi starymi wyjadaczami i podkładała się pod koła. Jeden gość na widok znaku '!!!' od razu schodził z roweru blokując przejazd...ktory spokojnie dało się przejechać. Podjazd pod górę w kolejce:
Zjazd - łatwy ale zablokowany bo wszyscy sprowadzają rowery.
Przed końcem pierwszej pętli wyprzedził a w zasadzie zdublował Mr Galiński i Mr Rękawek. Szacun. Obaj grzali jak przecinaki. W końcu pierwszy w życiu zjazd na pętlę Giga. Tym razem w sumie 70km. Powtarzanie pętli ok 30km... górki i podjazdy, które na pierwszej pętli brało się z blatu...teraz stawały się niemałym wyzwaniem. Pogodzony byłem, że będę na dystansie giga ostatni. Jechałem swoim tempem.
Po paru km wyprzedziłem gościa..któremu dzwonił telefon. Chyba kategoria M5. Nie liczy się -pomyślałem.Potem doganiam z zadowoleniem następnego...a to dziewczyna. Też się nie liczy.
No ale przed bufetem zobaczyłem Bestię. Już zwątpiłem w to, że go dogonię a tutaj proszę.
Wdepnąłem na pedały i przemknąłem obok niego wyciągając z zadowolenia język.
Potem po drodze jeszcze parę osób. Siły było dość, barki ok ale czułem, ze gdybym przydepnął mocniej to zaczęłyby się skurcze. Tak się też stało gdy uparłem się podjechać pod którąś z górek.
Do mety więc jechałem bardzo zachowawczo- grzejąc tylko na kilometr do mety (bo wszyscy grzali).
Pogoda boska. Trasa i warunki satysfakcjonująca. No i powrót też w klimacie rowerowym:
.
MTB Trophy finisher 2011, 2012
Głupek Roku 2011 (biegłem 8km ze skręconą nogą..bieg ukończyłem..medal dostałem..tytuł przyznał mi dużurny lekarz w szpitalu)
Ironman 70.3 Austria 2013 finisher
Borówno Triathlon HIM 2013 finisher
...and on the road to ....hmm..chyba w końcu dobry czas by wyleczyć kontuzje
Po rocznej przerwie we wpisach znowu jestem.