W Karniowicach kozy kują
Niedziela, 15 maja 2011
· Komentarze(2)
więc matołek mądra głowa wystartował w mega z Zabierzowa.
Nie chciało mi się wstać jak nie wiem..ale jakoś się przemogłem.Zapowiadali deszcze ale rano ładna pogoda.
Na miejscu ładnie zielono. Osoby w żółtych kamizelkach bardzo chętnie pomagają znaleźć miejsce do parkowania i dają dokładne wskazówki jak zaparkować by nie przeszkadzać innym i nie łamać przepisów.
Szybko poleciałem po numer i wróciłem do samochodu. Prawie 3 godziny czekania na start mega. A tu ciepło i przyjemnie.
Wobec powyższego ciągle wahałem się jak ubrać i czy nie zmienić opon na szybsze. Jednak im bliżej 11-tej tym bardziej pochmurno i ciut zimniej.
Spotykam Pawła. On w krókim rękawku zdziwiony że tak ciepło się ubrałem (winstopper z dlugim rękawem). "Wole by było mi za ciepło niż odwrotnie" odpowiadam.
O 10.tej wystartował dystans giga. Zwarty peleton przemknął jak pocisk. Trochę żal, że beze mnie.
O 11 ustawiony w sektorze.
Zaczyna siąpić. Że obniża się temperatura widać ładnie na rękach twardzieli (gęsia skórka).
No i potem heja...Większość patrzy na moje błotniki z politowaniem. Muszę wyglądać jak laluś. Ale co tam... Może zacznie padać.
Do 10-tego kilometra męczę się na agresywnych oponach. Sucho i twardo...mimo, że czasem siąpi.
Po 10-tym zaczyna padać na dobre. Ziemia zaczyna rozmiękać. Udaje nam się jeszcze pokonać kilka ostrych zjadów tylko dlatego, ze były w lesie i nie namokły...Inaczej nie do pokonania.
Potem deszcz, mokro, wiatr..i coraz gorsze podłoże. 7 razy wyprzedzam tą samą grupkę na podjazdach by potem 7 razy zostać wyprzedzonym na zjazdach. Ale cóż..chłopaki mają fulle. "takie życie" mówią.
Przerzutka przednia zalepiona błotem. Od 40tego km przestaje działać. Próbuję trochę ją czyścić ale niewiele to pomaga. Kilka nawet niewielkich błotnych podjazdów muszę pokonać pieszo.
Czasem na łatwiejszych "łączeniówkach" wyciągam aparat i pstrykam. Jak się okazuje wieczorem...niewiele widać. Zaparowany i brudny obiektyw skutecznie uniemożliwił ustawienie ostrości.
Ostatni odcinek przez dolinę kobylańską. Blokuję amor i grzeję ile wlezie. Trasa ku mojemu zdziwieniu wpada do rzeki i przez prawie 400m biegnie rzeką...Walę na całego co podoba się stojącym na brzegu fotoreporterom. Wyprzedzam wszystko co się rusza i wpadam w końcu na asfalt. Kilometr podjazdu i w końcu meta.
Po 5 minutach stania przy bufecie zaczyna telepać z zimna.
Nie chciało mi się wstać jak nie wiem..ale jakoś się przemogłem.Zapowiadali deszcze ale rano ładna pogoda.
Na miejscu ładnie zielono. Osoby w żółtych kamizelkach bardzo chętnie pomagają znaleźć miejsce do parkowania i dają dokładne wskazówki jak zaparkować by nie przeszkadzać innym i nie łamać przepisów.
Szybko poleciałem po numer i wróciłem do samochodu. Prawie 3 godziny czekania na start mega. A tu ciepło i przyjemnie.
Wobec powyższego ciągle wahałem się jak ubrać i czy nie zmienić opon na szybsze. Jednak im bliżej 11-tej tym bardziej pochmurno i ciut zimniej.
Spotykam Pawła. On w krókim rękawku zdziwiony że tak ciepło się ubrałem (winstopper z dlugim rękawem). "Wole by było mi za ciepło niż odwrotnie" odpowiadam.
O 10.tej wystartował dystans giga. Zwarty peleton przemknął jak pocisk. Trochę żal, że beze mnie.
O 11 ustawiony w sektorze.
Zaczyna siąpić. Że obniża się temperatura widać ładnie na rękach twardzieli (gęsia skórka).
No i potem heja...Większość patrzy na moje błotniki z politowaniem. Muszę wyglądać jak laluś. Ale co tam... Może zacznie padać.
Do 10-tego kilometra męczę się na agresywnych oponach. Sucho i twardo...mimo, że czasem siąpi.
Po 10-tym zaczyna padać na dobre. Ziemia zaczyna rozmiękać. Udaje nam się jeszcze pokonać kilka ostrych zjadów tylko dlatego, ze były w lesie i nie namokły...Inaczej nie do pokonania.
Potem deszcz, mokro, wiatr..i coraz gorsze podłoże. 7 razy wyprzedzam tą samą grupkę na podjazdach by potem 7 razy zostać wyprzedzonym na zjazdach. Ale cóż..chłopaki mają fulle. "takie życie" mówią.
Przerzutka przednia zalepiona błotem. Od 40tego km przestaje działać. Próbuję trochę ją czyścić ale niewiele to pomaga. Kilka nawet niewielkich błotnych podjazdów muszę pokonać pieszo.
Czasem na łatwiejszych "łączeniówkach" wyciągam aparat i pstrykam. Jak się okazuje wieczorem...niewiele widać. Zaparowany i brudny obiektyw skutecznie uniemożliwił ustawienie ostrości.
Ostatni odcinek przez dolinę kobylańską. Blokuję amor i grzeję ile wlezie. Trasa ku mojemu zdziwieniu wpada do rzeki i przez prawie 400m biegnie rzeką...Walę na całego co podoba się stojącym na brzegu fotoreporterom. Wyprzedzam wszystko co się rusza i wpadam w końcu na asfalt. Kilometr podjazdu i w końcu meta.
Po 5 minutach stania przy bufecie zaczyna telepać z zimna.