Zimno i mokro 2
Sobota, 14 kwietnia 2012
· Komentarze(4)
Rano wyprawa znowu po drzewo. Wczorajszy zakup nie starczyłby do poniedziałku. Pani była akurat na balkonie i gdy tylko mnie zobaczyła to zaraz krzykiem poinstruowała swojego syna/zięcia żeby mnie obsłużył. Znowu 30kg do wora i dźwiganie do domu. Uff...zmęczyłem się.
Potem krótka runda do San Pellegrino nową drogą rowerową, którą zrobili w miejscu dawnej trasy kolejowej. Przez tunele jeździłem do pracy...tyle, że tunele te były kiedyś nieoświetlone, z ogromnymi kałużami, kamieniami i innymi przeszkodami. Teraz po prostu luksusik.
Na drodze rowerowerej.
Tunelik po dawnej górskiej kolejce.
Jadąc tą trasą spoglądałem w dół na biegnące lasem ścieżki. Łezka w oku się kręci bo tymi ścieżkami w styczniu 2002 roku robiłem pierwsze "kroki" na zakupionym wtedy Treku Wyjadaczu. Ech...to były trasy. Czasem na tej trasie o długości 6km potrafiłem zaliczyć 12 gleb.
Potem znowu się zachmurzyło i zaczęło padać. Nic to. Wyciągnąłem rowerek i w deszczu pognałem klasyczną 52km trasą zwaną "Giro Talleggio". Pamiętam gdy pierwszy raz przejechałem tą trasę w marcu 2002 roku i uczucie dumy, że w końcu przejechałem coś o czym mogłem powiedzieć w pracy.
Na trasie mokro i pada. Ale jak się podjeżdża to zimna nie czuć prawie.
Tutaj mijanka z pulmanem.
Spojrzenie za siebie. W dole Sottochiesa i Taleggio
Tutaj spojrzenie przed siebie. Czeka mnie teraz 10km zjazd do Brembilli
Trasa jest swego rodzaju miernikiem formy. 2:25 robią ludzie w formie. Ja miewałem 2:30. Dzisiaj 2:55.
Tak czy owak. Wrażenia po dzisiejszym dniu są mieszane. I fajnie i niefajnie. Fajnie, że w ogóle dałem radę ją przejechać. Niefajnie, że z tak słabym czasem. Gdybym miał 3 godziny to nie przyznałbym się żadnemu znajomemu Włochowi....bo to byłby totalny obciach. Śmialiby się ze mnie przez kilka lat.
Tak czy owak fajnie się podjeżdżało mimo, że mokro. Kręcenie pod górę dobrze rozgrzewa. W dół masakra. Pierwszy zjazd chyba z Oldy. 4km więc myśląc, że dam radę nie założyłem dodatkowej kamizelki. No i wypiździało mnie nieźle. Namoknięte ubranie mimo ze windstopper pod wpływem podmuchu trochę się zmroziło...a nie wspomnę o przemokniętych butach i rękawiczkach. Na drugim kilkunastokilometroym zjeździe (na którym wytracało się całą wysokość) już włożyłem na siebie wszystko co miałem. Zapomniałem zresztą jak to jest tutaj z jazdą. Po długim podjeździe wszystkie mięśnie są rozgrzane. Potem gdy jest długi zjazd - wszystko zastyga...i gdy znowu trzeba podjeżdżać to uczucie jest strasznie nieprzyjemne.
Po przybyciu do domu wykręcałem wszystko nad rozgrzaną kozą robiąc sobie saunę. Rozgrzewała mnie dodatkowo zapobiegawczo aspirynka.
No i tak.
Potem krótka runda do San Pellegrino nową drogą rowerową, którą zrobili w miejscu dawnej trasy kolejowej. Przez tunele jeździłem do pracy...tyle, że tunele te były kiedyś nieoświetlone, z ogromnymi kałużami, kamieniami i innymi przeszkodami. Teraz po prostu luksusik.
Na drodze rowerowerej.
Tunelik po dawnej górskiej kolejce.
Jadąc tą trasą spoglądałem w dół na biegnące lasem ścieżki. Łezka w oku się kręci bo tymi ścieżkami w styczniu 2002 roku robiłem pierwsze "kroki" na zakupionym wtedy Treku Wyjadaczu. Ech...to były trasy. Czasem na tej trasie o długości 6km potrafiłem zaliczyć 12 gleb.
Potem znowu się zachmurzyło i zaczęło padać. Nic to. Wyciągnąłem rowerek i w deszczu pognałem klasyczną 52km trasą zwaną "Giro Talleggio". Pamiętam gdy pierwszy raz przejechałem tą trasę w marcu 2002 roku i uczucie dumy, że w końcu przejechałem coś o czym mogłem powiedzieć w pracy.
Na trasie mokro i pada. Ale jak się podjeżdża to zimna nie czuć prawie.
Tutaj mijanka z pulmanem.
Spojrzenie za siebie. W dole Sottochiesa i Taleggio
Tutaj spojrzenie przed siebie. Czeka mnie teraz 10km zjazd do Brembilli
Trasa jest swego rodzaju miernikiem formy. 2:25 robią ludzie w formie. Ja miewałem 2:30. Dzisiaj 2:55.
Tak czy owak. Wrażenia po dzisiejszym dniu są mieszane. I fajnie i niefajnie. Fajnie, że w ogóle dałem radę ją przejechać. Niefajnie, że z tak słabym czasem. Gdybym miał 3 godziny to nie przyznałbym się żadnemu znajomemu Włochowi....bo to byłby totalny obciach. Śmialiby się ze mnie przez kilka lat.
Tak czy owak fajnie się podjeżdżało mimo, że mokro. Kręcenie pod górę dobrze rozgrzewa. W dół masakra. Pierwszy zjazd chyba z Oldy. 4km więc myśląc, że dam radę nie założyłem dodatkowej kamizelki. No i wypiździało mnie nieźle. Namoknięte ubranie mimo ze windstopper pod wpływem podmuchu trochę się zmroziło...a nie wspomnę o przemokniętych butach i rękawiczkach. Na drugim kilkunastokilometroym zjeździe (na którym wytracało się całą wysokość) już włożyłem na siebie wszystko co miałem. Zapomniałem zresztą jak to jest tutaj z jazdą. Po długim podjeździe wszystkie mięśnie są rozgrzane. Potem gdy jest długi zjazd - wszystko zastyga...i gdy znowu trzeba podjeżdżać to uczucie jest strasznie nieprzyjemne.
Po przybyciu do domu wykręcałem wszystko nad rozgrzaną kozą robiąc sobie saunę. Rozgrzewała mnie dodatkowo zapobiegawczo aspirynka.
No i tak.