Harvard i Boston
Główny problem - to było znalezienie miejsca parkingowego. W bocznych uliczkach miejsca były oznaczone tabliczkami "tylko dla tych ze specjalnym pozwoleniem", parkingi piętrowe były zarezerwowane dla studentów i pracowników a na ulicach nie było miejsca.
W końcu wyskoczyliśmy z samochodu mając nadzieję zobaczyć coś co przypominać będzie Oxford. No niestety. I fajnie i niefajnie. Czysto, schludnie, pusto i dziwnie.
Wzbudzałem sensację wśród studentów moją niebieską wysłużoną czapeczką "University of Michigan". Nie wiem o co chodzi ale możliwe, że to jak pojechać na mecz Legii w szaliku Zagłębia Sosnowiec.
Tak czy owak. Atmosfera zwykła...jak w zwykłym miasteczku studenckim.
Drugim przystankiem było MIT. I tutaj nas powalił ogrom wszystkiego. Przez okna widać było laboratoria, pracujących nad jakimiś problemami studentów, tunele aerodynamiczne i dziesiątki budynków różnych instytutów. Dla ludzi z wykształceniem technicznym - to po prostu coś pięknego. Zupełnie jak polska polibuda tylko 10000 razy większa, 100000 razy lepiej wyposażona i urządzona.
No i na koniec centrum Bostonu. Ładne, czasem zardzewiałe i stare. Czasu nie było już za wiele, więc zrobiliśmy kółko i spowrotem do piętrowej stacji metra (przecinające się kilka linii).
Wieczorem na miejscu znowu musiałem zrobić kilka kółek by znaleźć miejsce parkinowe. W końcu zostawiłem samochód w jakieś totalnej ciemnej dziurze...zastanawiając się czy będzie tam jeszcze rano. Przed 7mą rano musiałem go zresztą przestawić bo była to jakaś strefa rozładunku i zostawianie tam samochodu w godzinach 7-18 kończy się holowaniem na policyjny parking.
Nasza żabka (fiesta) przed odprowadzeniem do wypożyczalni. Wszystkie samochodu tutaj albo czarne, srebrne lub białe. Przez to wyróżnialiśmy się i łatwo znajdowaliśmy ją na parkingach.
No i tak.